Autor: Dominik Szcześniak
Branko Jelinek, rocznik '78, stworzył komiks niezwykle niepokojący, mocno psychologiczny, nieco osobisty. Jelinek przygodę z komiksem zaczął od fascynacji Grzegorzem Rosińskim, jednak potężniejszy wpływ na niego mieli twórcy z nieco innego bieguna - Katsuhiro Otomo, Dave McKean i David B (komiksiarze) oraz Emir Kusturica i David Lynch (filmowcy). Warto jeszcze nadmienić, iż publikując w sieci trailer swojego komiksu, Branko Jelinek jako ścieżkę dźwiękową do niego wykorzystał utwór Nicka Cave'a "Into My Arms".
Tytułowy Oskar Ed to człowiek o nieproporcjonalnej, nieludzkiej głowie, trzymany za młodu w izolacji od świata zewnętrznego. Ed ma skomplikowane stosunki z matką, która wychowuje go samotnie po odejściu ojca. Poznajemy go w momencie, gdy mówi do własnego rowerka. A rowerek mu odpowiada.
Ed jest dzieckiem naznaczonym przez los - potrafi ożywiać przedmioty. Jest to dar, jaki zostawił mu jego ojciec. Początkowo, ożywione jabłka, krzesła czy sztućce są jedynymi kompanami Oskara, z którymi może porozmawiać i dzięki którym zyskuje namiastkę prawdziwego życia. Z czasem jednak stają się problemem. Dawanie życia przedmiotom nie sprawia Edowi, bardzo spokojnemu i wyciszonemu typowi, egocentrycznej satysfakcji, a wspomnienie ojca i skomplikowanych z nim relacji, odbiera mu spokojny sen. Skoro on jest twórcą życia, kim jest jego ojciec?
Jelinek początkowo daje czytelnikowi szereg wyborów interpretacyjnych, a po jakimś czasie efektownie je zabiera. Kiedy zastanawiamy się nad samym charakterem opowieści - czy jest to psychologiczny dramat (o czym świadczy choćby uteatralniony pierwszy rozdział czy cały szereg zdarzeń następujących później), czy też może groteskowa parafraza religii katolickiej, ze śmiesznymi wstawkami w rodzaju gadającego odbytu - autor brutalnością psychologiczną komiksu sprowadza nas na dobry trop. Kiedy dociekamy, czy chodzi tu o relacje ojciec - syn, czy może o dogłębną psychoanalizę szalonego umysłu jednostki - zakończenie daje nam konkretną odpowiedź. Gigantycznym plusem Jelinka jako twórcy komiksowego jest to, że nie idzie na łatwiznę. Zamiast ślizgać się po temacie, wchodzi w jego wnętrzności, babrze się w nich i wyciągając flak po flaku, analizuje go. Lektura tej skomplikowanej książki jest więc sprawą niezwykle frapującą, a wnioski jakie się z niej wyciąga dudnią w głowie, zachęcając do rozpoczęcia akcji ponownego czytania.
Wszelkie wymienione na wstępie inspiracje, poza Rosińskim, są w albumie widoczne - klimat opowieści to wypadkowa elementów z filmów Lyncha i Kusturicy, natomiast jej forma nasuwa na myśl McKeana i Otomo (dorzuciłbym jeszcze Eddiego Campbella, choć być może to zbyt oczywiste). Krzywdzące dla autora byłoby jednak doszukiwanie się konkretnych nawiązań i twierdzenie, że został przez powyższych prowadzony za rączkę podczas tworzenia "Oskara Eda". Jest to bowiem komiks jedyny w swoim rodzaju.
Przepastny tom, bardzo elegancko wydany przez timofa i cichych wspólników, mimo swojej bardzo trudnej tematyki i ciężkiego kalibru gatunkowego, wciąga od pierwszej do ostatniej strony. Jedynym minusem, jaki wychwyciłem, są wpadki korektorskie, które mogą okazać się nie do przejścia dla językowych purystów.
Branko Jelinek, rocznik '78, stworzył komiks niezwykle niepokojący, mocno psychologiczny, nieco osobisty. Jelinek przygodę z komiksem zaczął od fascynacji Grzegorzem Rosińskim, jednak potężniejszy wpływ na niego mieli twórcy z nieco innego bieguna - Katsuhiro Otomo, Dave McKean i David B (komiksiarze) oraz Emir Kusturica i David Lynch (filmowcy). Warto jeszcze nadmienić, iż publikując w sieci trailer swojego komiksu, Branko Jelinek jako ścieżkę dźwiękową do niego wykorzystał utwór Nicka Cave'a "Into My Arms".
Tytułowy Oskar Ed to człowiek o nieproporcjonalnej, nieludzkiej głowie, trzymany za młodu w izolacji od świata zewnętrznego. Ed ma skomplikowane stosunki z matką, która wychowuje go samotnie po odejściu ojca. Poznajemy go w momencie, gdy mówi do własnego rowerka. A rowerek mu odpowiada.
Ed jest dzieckiem naznaczonym przez los - potrafi ożywiać przedmioty. Jest to dar, jaki zostawił mu jego ojciec. Początkowo, ożywione jabłka, krzesła czy sztućce są jedynymi kompanami Oskara, z którymi może porozmawiać i dzięki którym zyskuje namiastkę prawdziwego życia. Z czasem jednak stają się problemem. Dawanie życia przedmiotom nie sprawia Edowi, bardzo spokojnemu i wyciszonemu typowi, egocentrycznej satysfakcji, a wspomnienie ojca i skomplikowanych z nim relacji, odbiera mu spokojny sen. Skoro on jest twórcą życia, kim jest jego ojciec?
Jelinek początkowo daje czytelnikowi szereg wyborów interpretacyjnych, a po jakimś czasie efektownie je zabiera. Kiedy zastanawiamy się nad samym charakterem opowieści - czy jest to psychologiczny dramat (o czym świadczy choćby uteatralniony pierwszy rozdział czy cały szereg zdarzeń następujących później), czy też może groteskowa parafraza religii katolickiej, ze śmiesznymi wstawkami w rodzaju gadającego odbytu - autor brutalnością psychologiczną komiksu sprowadza nas na dobry trop. Kiedy dociekamy, czy chodzi tu o relacje ojciec - syn, czy może o dogłębną psychoanalizę szalonego umysłu jednostki - zakończenie daje nam konkretną odpowiedź. Gigantycznym plusem Jelinka jako twórcy komiksowego jest to, że nie idzie na łatwiznę. Zamiast ślizgać się po temacie, wchodzi w jego wnętrzności, babrze się w nich i wyciągając flak po flaku, analizuje go. Lektura tej skomplikowanej książki jest więc sprawą niezwykle frapującą, a wnioski jakie się z niej wyciąga dudnią w głowie, zachęcając do rozpoczęcia akcji ponownego czytania.
Wszelkie wymienione na wstępie inspiracje, poza Rosińskim, są w albumie widoczne - klimat opowieści to wypadkowa elementów z filmów Lyncha i Kusturicy, natomiast jej forma nasuwa na myśl McKeana i Otomo (dorzuciłbym jeszcze Eddiego Campbella, choć być może to zbyt oczywiste). Krzywdzące dla autora byłoby jednak doszukiwanie się konkretnych nawiązań i twierdzenie, że został przez powyższych prowadzony za rączkę podczas tworzenia "Oskara Eda". Jest to bowiem komiks jedyny w swoim rodzaju.
Przepastny tom, bardzo elegancko wydany przez timofa i cichych wspólników, mimo swojej bardzo trudnej tematyki i ciężkiego kalibru gatunkowego, wciąga od pierwszej do ostatniej strony. Jedynym minusem, jaki wychwyciłem, są wpadki korektorskie, które mogą okazać się nie do przejścia dla językowych purystów.
3 komentarze:
Z tym "elegancko" bym nie przesadzał, aczkolwiek timofowi dobrze zrobiła zmiana drukarni i lakierowana okładka (się nie zetrze jak "Powidok" chociażby).
I myślę, że nie trzeba być purystą językowym żeby w "Oskarze Edzie" przeszkadzały owe wpadki. Acz powinno się chyba powiedzieć "wpady".
Można się śmiało pokusić i użyć jeszcze mocniejszego okreslenia niż "wpady". Bo pod względem jezykowy "Ed" Timofa kompromituje na całej linii. Szkoda wielka.
I jeszcze mam pytanie - co wspólnego (przynajmniej graficzne) ma Jelinek z Cambellem?
Prześlij komentarz