Magazyn komiksowy (1998-2018). Kontakt: ziniolzine@gmail.com

niedziela, 28 stycznia 2018

Najlepsze serie 2017 roku

Redakcja Ziniola wybrała najlepsze serie komiksowe opublikowane w Polsce w 2017 roku. Oto one:
10. Gnat
Kuba: To klasyk, który dopiero tak daleko w podsumowaniu, bo Egmont wydał go w kolorze, który nie jest jakimś specjalnym plusem tej historii. W Gnacie nie chodzi o efekciarstwo (choć wydanie twardookładkowe prezentuje się ładnie), a o historię. Jeff Smith zagrał na strukturze „ważna jest droga, a nie kres wędrówki” i wygrał. Bardzo na plus również spolszczenie elementów świata przedstawionego - inaczej dużo humoru oryginału umknęłoby uwadze polskiego czytelnika. 
9. Bajka na końcu świata
Kuba: Przesympatyczna opowieść o tym, jak dziewczynka i pies poszukują rodziców w świecie post-apo. Prosta i zabawna historyjka, która wypchnęła w swojej kategorii z podsumowania Malutkiego liska i wielkiego dzika. Dla oddechu po ciężkich komiksowych norwidach należy się zrelaksować przy czymś, co czyta się łatwo i przyjemnie, a co przy tym nie robi z nas głupków.
8. Zabij albo zgiń/ The Black Monday Murders
Dominik: Dwie świetne serie ex aequo. Zabij albo zgiń to komiks od ekipy, która wie co robi, Ed Brubaker prowadzi swoją narrację w stylu serialowych hitów, a Sean Phillips rysuje na na swoim stałym, najwyższym poziomie. Zaś The Black Monday Murders to album, który zapowiadał się fatalnie - bo nie dość, że za sterami scenariusza stanął nudziarz Jonathan Hickman, to głównym tematem uczyniono tu zmiksowaną z okultyzmęm ekonomię, giełdę papierów wartościowych i kwestie związane z pieniądzem. A wyszło nadspodziewanie intrygująco. No i te znakomite w swojej kategorii rysunki!
7. ALIAS/ Dziedzictwo Jowisza
Dominik: W Dziedzictwie Jowisza Millar przejechał się po superbohaterach w sposób imponujący. Pokazał trykociarskie skrajności, a gości w rajtuzach potraktował brutalną prawdą. Jest tu i bezkompromisowość nawiązująca do prac duetu Ennis/Dillon, i zarys fabularny zbliżający się w pewnym momencie do Sagi Vaughana i Staples, i elegancko wmontowany motyw z serialu Lost i mnóstwo innych smaczków. Przede wszystkim jest jednak niezwykle sprawnie napisana historia traktująca o tym, czy z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność. W kontekście superbohaterstwa jest tu i utopia i wszelkie -izmy i dramat antyczny. Alias z kolei to kolejny z komiksów nurtu okołosuperbohaterskiego, który nie traktuje czytelnika jak głupca. Z zamkniętych czwartym tomem przygód Jessiki Jones można gładko przeskoczyć do Daredevila (również w notowaniu) także pisanego przez Bendisa.
6. Paper Girls
Dominik: Paper Girls to absolutnie znakomita opowieść osadzona w końcówce lat osiemdziesiątych i klimatem przywodząca na myśl filmowe blockbustery skierowane do młodzieży. Z tych powrotów do przeszłości ucieszą się zapewne ci, którzy w latach 80. grali w Arkanoid i oglądali Koszmar z ulicy Wiązów. Paper girls to nostalgiczna jazda bez trzymanki i kolejny przejaw tęsknoty za tymi czasami. Świetny start serii Vaughana i Chianga.
5. Morfołaki: Nowy Testament 
Kuba: Świat Morfołaków jest tak rozbudowany, że można o nim czytać na okrągło i nie odnieść wrażenia, że coś się powtarza. Po zamknięciu komiksu długo trzeba się zastanawiać, co właśnie przed chwilą nas trafiło i czy to było naprawdę? Mateusz Skutnik narysował teraz to, co istniało pod postacią scenariuszy już w momencie wydania zbiorczego z 2007 i to, co Nikodem Skrodzki dopisał. Niezwykła to frajda czytać tamten stary zapis scenarzysty, a potem porównywać z narysowaną na jego podstawie do Nowego Testamentu historyjką. Ale frajda jest też z odkrywania tego bardzo namacalnego świata, którego istnienie czuje się pod skórą, z odkrywania jego mechanizmów i poszukiwania w nim logiki. Morfołaki robią coś takiego z głową, że wielu rzeczy pozornie się nie zapamiętuje, ale potrafią się one wryć w podświadomość i powrócić przy każdej kolejnej lekturze z siłą huraganu Katrina. Mistrz.

Dominik: Mistrz. I najlepsza okładka roku!
4. Punisher Max/ Daredevil
Kuba: Fanom Pogromcy tęskno było za takim Frankiem. Niektórzy czekali na tak udane historie od czasów TMsemikowego rocznika 1991. Mimo brutalności wcielenia Punishera w wydaniu Max, zabawa przy czytaniu tej rozwałki jest świetna (co jest chyba trochę chore…) Ennis wydobywa esencję postaci i przesuwa granice, choć należałoby się zastanowić, czy w zasadzie jeszcze w ogóle jest to w tym przypadku możliwe? Znakomita opowieść, zróżnicowane postaci, masa popaprańców i do tego złotousty Frank, którego wyważone i niewymuszone puenty bywają zabójcze tako, jako i jego czyny. Bam! A nie, jeszcze jeden ogromny plus: Barakuda z trójki! Bam! Bam!

Dominik: Uwaga! Trykoty niebanalne. Superbohaterowie niestandardowi. Pogłębiona psychologia postaci i "majtki na spodniach" w tle. Oraz rysunki odbiegające od standardu z linii produkcyjnej. To Daredevil: Nieustraszony Briana Bendisa, Alexa Maleeva i Davida Macka, czyli trykociarstwo bez epatowania trykotami. Zamiast eksponowania herosów w kolorowych wdziankach i dziwacznych pozach, jest tu brudna, mięsista kreska, trochę kolażu i kilka scen zapadających w pamięć. Nieustraszony pisany jest na luzie, ale wedle rygorystycznego planu, który pod koniec lektury daje satysfakcję zarówno twórcy, jak i czytelnikowi. Znakomita robota autorów i polskiego wydawcy, który opasłe tomy serii opublikował w tempie ekspresowym.
3. Mały Wampir 
Kuba: Sfar bezczelnie i nielogicznie wmówił nam, że Wampir był kiedyś mały i dorósł. Albo najpierw dorósł, a potem był mały. Nieważne. Ważne, że dostajemy prawdziwy festiwal wyobraźni na drugie danie, a na pierwsze michę kupy. Albo na odwrót. Nieważne. I tak można jeść łyżkami i się nie znudzi, bo od tego jest fantazja Autora. Zresztą to nieważne, bo komiks tak Was wciągnie, że uwierzycie we wszystko, co dzieje się w tym świecie, przyjmiecie to za rzeczywistość, w której dobrze byście się mogli bawić. Szkoda, że tylko przez 228 stron… No, ale zawsze można zacząć czytać od początku!
2. Stolp
Dominik: To jeden z tych komiksów, które trafiają u mnie na górną półkę, z której zresztą bardzo często są zdejmowane do ponownej lektury. Dodam, że lektury niełatwej. Wydaje mi się, że tworząc ten antyutopijny kryminał osadzony w Słupsku przyszłości autorzy nie pragnęli mamić czytelników zapierającymi dech w piersiach zawieszeniami akcji, imponującymi pozami na całostronicowych kadrach czy widowiskowo poprowadzoną intrygą kryminalną. Postawili raczej na coś, o czym dziś zwykło się mówić, że „artysta robi sobie z czytelnika jaja”. To tak jak z filmami Lyncha, które przez zwolenników standardowej i przewidywalnej narracji krytykowane są za celowe tworzenie chaosu i przykrywanie nieładu płaszczykiem artyzmu. Stolp być może nie będzie zadowalający dla fanów popkultury, ale na pewno – i tu rozlegnie się owych fanów popkultury gromki śmiech – na pewno zadowoli tych, którzy szukają czegoś więcej. Moim zdaniem jest to komiks wyjątkowy. Nie zrozumiałem z niego zbyt wiele, ale to jest tetralogia. Lubię, kiedy zrozumienie przynosi kolejna lektura lub lektura całości. Lubię to bardziej, niż chwilową radość z popkulturowego fikołka najmodniejszych na rynku komiksowych producentów. 
1. Skalp/ Kaznodzieja
Kuba: W 2017 dokończono Skalpa ostatnimi dwoma zbiorczymi woluminami. Komiks duetu Aaron/Guéra (i współpracowników) chwyta od pierwszych stron i trzyma do końca. W zasadzie na siłę można wskazać jeden spadek na wykresie bicia mojego lekturowego serca (Słyszeć, jak ziemia się kręci z czwórki - przerywnik, który nie odnosi się do głównej intrygi i niespecjalnie wiem, po co rozbudowuje taki aspekt świata przedstawionego). Niepotrzebne były też żonglerki ze zmianą rysowników. I tyle, choć i te „zarzuty” to zwykłe szukanie dziury w całym. Skalp pokazuje inne oblicze Ameryki, którego chyba wolelibyśmy nie znać (podobnie jak twarzy Ameryki z reportażu Głębokie południe Paula Theroux’a). Opowiada historię, w której nie chcielibyśmy odgrywać żadnej roli. Zmusza do rozpatrywania dylematów, których nie chcielibyśmy mieć. Zaprasza nas do bezpiecznego obcowania z tym wszystkim, co wydaje nam się czystą abstrakcją. 

Dominik: Podstawą sukcesu Kaznodziei jest coś bardzo prostego, a jednak bardzo rzadko spotykanego i trudnego do osiągnięcia w biznesie nastawionym na bezduszną produkcję: postawienie na sprawdzony duet. Na znających się jak łyse konie scenarzystę i rysownika. Na gości, którzy rozumieją się bez słów. I proszę – sukces gotowy. Bo każda plansza Kaznodziei dobitnie pokazuje, że Garth Ennis został stworzony po to, by pisać dla Steve’a Dillona, a Steve Dillon narodził się po to, by rysować dla Gartha Ennisa. Razem osiągnęli absolutne mistrzostwo obrazkowej komunikacji i komiksowej przyjaźni. To najczystszy, archetypowy duet marzeń. I znakomity komiks.

Brak komentarzy: