Magazyn komiksowy (1998-2018). Kontakt: ziniolzine@gmail.com
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ATY. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ATY. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 9 listopada 2014

Przeczytane (02)

"Przeczytane" to rubryka, która powstała na łamach xerowanego "Ziniola" kilkanaście lat temu. Wówczas twierdzono, że "walimy w niej we wszystko, co się rusza". Dział na krótko powrócił do drukowanej wersji magazynu, a od niedawna kontynuowany jest w jego mutacji internetowej. Zapraszamy na przegląd komiksów w subiektywnych, niekoniecznie krótkich niekoniecznie-recenzjach. 
Jako, że śledzę na bieżąco polską edycję "Żywych trupów", zarówno w wersji komiksowej, jak i serialowej, przed lekturą "Najpierw słychać grzmoty" obawiałem się o bezproblemowe wśliźnięcie w fabułę. Negan? Nie, to nie tu. Terminus? Też nie to. Polska wieś? O, tak, udało się, jesteśmy w domu! Mając do dyspozycji tyle podobnych do siebie dóbr, odsianie tego, co należy do "Postapo" okazało się być zadaniem dość prostym. Marcin Tramowski nie jest już polskim Rickiem Grimesem. Podobieństwo "Postapo" do "Żywych trupów", jeśli kiedykolwiek istniało, zakończyło się wraz z kirkmanowskim zawieszeniem akcji pod koniec "Nienormalnej normalności". Daniel Gizicki przeskoczył te porównania i po lekturze "Najpierw słychać grzmoty" można stwierdzić, że po prostu robi swoje.
Po zacumowaniu na gospodarce u swojego kuzyna, Tramowski dość szybko oznajmił, że należy opuścić to miejsce, znaleźć inną grupę i trzymać się razem - tak zakończyła się pierwsza odsłona serii. Naturalnym jest, że w drugiej właśnie ten wątek stanowi clue fabuły. Postaci debatują nad odejściem, tworzą się obozy, a nad głowami bohaterów krąży widmo tytułowego grzmotu i tego, co po nim nastąpi. Gizicki wplątuje w fabułę kilka nowych postaci i tym samym otwiera sobie furtkę do kolejnych wątków, a jednocześnie urozmaica fabułę retrospekcją. Cały rozdział "Jak widzisz swoją przyszłość, synu?" to jeden wielki wgląd w przeszłość, w którym scenarzysta ukazuje życie głównego bohatera na studiach, sugestywnie kreśląc jego charakter. To również w tym rozdziale jak ryba w wodzie czuje się Krzysztof Małecki, efektownie rysując zwierzęta, samochody, wnętrza barów. Małecki bryluje zresztą nie tylko w tym rozdziale, ale i w całym albumie, przez bite 80 stron nie mając właściwie słabych momentów. 
Warto nadmienić, że zarówno scenarzysta, jak i rysownik pozwalają sobie na mniej lub bardziej ukryte żarciki - w jednej ze scen Gizicki zabawnie odnosi się do porównań z "Żywymi trupami", z kolei w innej Małecki miesza dwie płaszczyzny czasowe, umieszczając w jednym kadrze młodszą i starszą wersję głównego bohatera. Mam nadzieję, że takich smaczków jest więcej.
Daniel Gizicki odnalazł swoje miejsce w komiksie. "Postapo" to jego najbardziej udany scenariusz - przemyślany, poukładany, nie przegadany, z dobrymi dialogami i przestrzenią daną rysownikowi. Krzysztof Małecki wykorzystuje tę przestrzeń idealnie, pokazując się jako rysownik wszechstronny, z lekkością oddający zarówno emocje bohaterów, jak i przysłowiowe "plecy konia". "Najpierw słychać grzmoty" to przykład współpracy idealnej. Oby trwała jak najdłużej.
A na koniec, żeby nie wyjść na tandetnego pochlebcę, przyczepię się do czegoś. Do korekty, której nie ma, a być powinna. Kulejąca interpunkcja to jedyny minus "Postapo", cała reszta to fachowa robota. Autorom gratuluję konsekwencji i wytrwałości. Kolejny tom regularnej serii ujrzy światło dzienne w październiku 2015 roku, ale jeszcze w maju, podczas Festiwalu Komiksowa Warszawa swą premierę będzie miała 40-stronicowa spin-offowa antologia ze świata "Postapo", do której zaproszenie otrzymali tacy rysownicy, jak Grzegorz Pawlak (z pracą wyróżnioną w konkursie na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi), Mateusz Skutnik, Joanna Karpowicz, Małgorzata Szymańska, Marcin Ponomarew i Mikołaj Ratka. I dobrze, niech ten świat się rozwija!
Udało się duetowi Gizicki/Małecki, udało się również Sławkowi Lewandowskiemu. Zrobił chłop w końcu ten najgorszy komiks roku! Poważnie! "Pancerni" mają wszystko co trzeba: beznadziejną okładkę, fatalny skład i pikselozę na każdej stronie, bluzgi w co drugim słowie, bohaterów drących się tak bardzo, że aż głowa boli, najgorszą na świecie tylną okładkę, debilne pomysły, przyciemnione rysunki, na których niewiele widać... 
Lecz są również i jasne strony "Pancernych", chociażby scena randki Janka z Marusią, epizod z mordoklejkami, czy też fantastyczna - a tym samym kłócąca się mocno z beznadziejnością komiksu - scena rozprawy z Hitlerem, wspaniale napisana i angażująca czytelnika. Prawdę mówiąc, te kilka stron to majstersztyk undegroundu, usprawiedliwiający wszystkie niby bezzasadne bluzgi, które padły na poprzednich stronach. Rozliczenie ze zbrodniami hitlerowskimi i wygenerowany z tej okazji przez Lewandowskiego dowcip, jest zabawny i wzruszający zarazem. Kompilując swój najnowszy produkt z wielu niepowiązanych ze sobą scen, Lewandowski przede wszystkim dobrze się bawi (momentami aż za dobrze), ale również - prawdopodobnie nieświadomie - do czegoś dąży. Niechlujnej grafice, w której odnaleźć można inspiracje i Robertem Crumbem i Dariuszem Palinowskim, ta pikseloza zdaje się sprzyjać. No i jeszcze ten krzyk. Bohaterowie komiksu nie rozmawiają. Oni drą się wniebogłosy. Kiedy odkładałem komiks na półkę, bolała mnie głowa. Takie cuda tylko u Lewandowskiego. 
Mimo mojego entuzjazmu z pierwszego akapitu, "Pancerni" mają jednak jakąś wartość, choć trzeba przyznać, że to wciąż najgor... Przepraszam, właśnie otrzymałem wiadomość od naszego korespondenta z  Albuquerque, który twierdzi, że pojawiło się coś znacznie gorszego, niż "Pancerni"! Oddaję mu klawiaturę - oto relacja Klausa Baimslinga:
Klaus (z Albuquerque): Pojawiło się coś znacznie gorszego, niż "Pancerni".  Mimo lektury po obfitym posiłku i po godzinie 23:15 (czyli tak, jak zaleca wydawca, podający się za Ministra Kultury i Dziewictwa Narodowego), "Las Marakas" okazało się być żenującym spektaklem kilku znanych polskich komiksiarzy, którzy - być może zdając sobie sprawę z żenady, jaką popełnili - nie podpisali się pod pracami swoimi nazwiskami, lecz wykorzystali amerykańskobrzmiące pseudonimy.
Gdyby dresiarze potrafili robić komiksy, zrobiliby właśnie takie. Pierdzenie, penisy, piczka - nie, to nie kolejny tom polskiej edycji serii "Sin City", to "Las Marakas". Autorzy, wśród których łatwo zidentyfikować popularnego twórcę komiksów dla dzieci, popularnego twórcę komiksów dla wszystkich, kolejnego popularnego twórcę komiksów dla dzieci, popularnego scenarzystę, popularnego nawet zagranicą undergroundowca, popularnego eksperymentatora i paru innych, rozmieniają się na drobne pisząc i rysując o pierdzeniu i ruchaniu. "Las Marakas" to antologia prac z popularnych w Polsce after-party komiksowych, gdzie autorzy ujawniają swoje fascynacje, rysując wzwiedzione penisy, penetrujące wszystko. Wspaniale, że strony tej publikacji zostały ponumerowane. Dzięki temu wiemy, że jest to 68 stron wstydu. Robiąc research do tej szybkiej relacji, napotkałem na - o dziwo! - pozytywne recenzje tegoż tytułu, porównujące "Las Marakas" do Sławomira Mrożka. No cóż, nie wszystko co składa się z kilku kresek to Mrożek. Czasem to po prostu zwykłe rzygowiny.
Lektura "Las Marakas" pozostawia po sobie kilka pytań. Po co? Dlaczego? Naprawdę? Durnowaty wstępniak do tego komiksu strzela jego autorowi i samemu komiksowi w stopę, brzuch i łeb i wszystko. Bo abstrahując od ironii, od przaśnego "ha! ha! ha!" ludzi, którzy ten komiks popełnili, nie ulega wątpliwości, że zrobili żenadę, której powinni się wstydzić. Każda kreska tutaj postawiona jest żenująca, a za każdy dialog powinni się wstydzić. pozostaje tylko nadzieja, że nakład był niewielki, choć nawet przy tym niewielkim twórcy powinni się wstydzić, wstydzić, wsty...
Ok, dzięki, Klaus! Naprawdę dzięki! Wystarczy, wiemy o co chodzi. Relacja naszego korespondenta z Albuquerque rzuca nowe światło na komiks Sławka Lewandowskiego. Wychodzi na to, że znowu mu się nie udało. Lubiąc jego twórczość, kibicujemy, by jego kolejny projekt - "O psie, który bał się kiełbasy"  okazał się kompletnym niewypałem.
"Postapo: Najpierw słychać grzmoty". Scenariusz: Daniel Gizicki. Rysunki: Krzysztof Małecki. Wydawca: Dolna Półka, Warszawa 2014. Komiks można nabyć tutaj: Sklep wydawcy, Sklep. Gildia.pl, Incal
"Pancerni". Scenariusz i rysunki: Sławomir Lewandowski, wydał autor własnym sumptem. Kontakt: czarnykopaczpodziemniowy@tlen.pl
"Las Marakas". Autorzy: Max Atlanta, Dave Utah i cała reszta. Wydawca: ATY, Warszawa 2014. Komiks można nabyć tutaj: Sklep Gildia.pl

piątek, 20 czerwca 2014

Przeczytane (01)

"Przeczytane" to rubryka, która powstała na łamach xerowanego "Ziniola" kilkanaście lat temu. Wówczas twierdzono, że "walimy w niej we wszystko, co się rusza". Dział na krótko powrócił do drukowanej wersji magazynu, nigdy natomiast nie pojawił się w jego mutacji internetowej. Do dzisiaj. Zainspirowany działem "Varia" Kuby Jankowskiego na Polterze oraz popularnością krótkich facebookowych notek, uruchamiam: przegląd komiksów w krótkich niekoniecznie-recenzjach.
"Do narysowania zostały trzy-cztery strony po których przyjdzie czas na wymyślenie co tak w zasadzie ma się znajdować w dymkach. Prościzna." - gdyby te słowa Łukasza Mazura dotyczące finiszu prac nad jego debiutanckim komiksem wziąć na poważnie, to po lekturze "Planety uciętych kończyn" należałoby przyznać mu status geniusza komiksu. Śmiem jednak twierdzić, że popularny Łazur troszkę się naigrywał i miał wszystko dokładnie zaplanowane. Ex-dowodzący Kolorowych Zeszytów, wielki fan Erika Larsena i 1/3 ekipy ATY zeszytem wydanym pod szyldem "Rok komiksu głupiego" zaskoczył w bardzo pozytywny sposób, wykorzystując wszystko co wie na temat patentów, chwytów i ciosów, wykształconych przez lata w komiksie amerykańskim. Czytelniku! Ten komiks nie jest kolejną lecącą na łatwiznę parodią superbohaterów. Nie jest też nieudaną próbą przeniesienia tychże na grunt polski. "Planeta uciętych kończyn" jest świadomym, polanym popowym sosem dziełem człowieka, który wie o co chodzi i tę wiedzę wykorzystuje w praktyce.
Czytając pierwszy (mam nadzieję, że nie ostatni) odcinek "Opowieści niestworzonych" czułem się jakbym czytał semikowego "Spidermana" nr 5/95 (proszę nie sprawdzać w archiwach, to był strzał). Łazur prowadzi narrację tak, jak mógłby to robić David Michelinie, gdyby potrafił pisać. W przepiękny sposób dba o drugi plan (spójrzcie co robi żona głównego bohatera na drugiej planszy), powodując, że ten drugi plan żyje i też opowiada historię. A sama historia dotyczy Petera Parkera (zbieżność personaliów z bohaterem Marvela przypadkowa) czyli Człowieka-Rakiety i jego sidekicka - Orbitera, w świecie niesuperbohaterskim znanego jako Bruce Wayne (zbieżność personaliów z bohaterem DC przypadkowa). Panowie reagują na wezwanie prezydenta i lecą na planetę Sumatran, by odzyskać jego córkę. Tam czeka ich nieznane i niezbadane. I jeszcze takie, po którym nic już nigdy nie będzie takie samo.
Łazur średnio umie rysować, ale świetnie rozumie język komiksu i wykorzystuje go na kartach "Planety". Kiedy trzeba, stosuje ten sam układ kadrów, gdy zachodzi taka potrzeba stawia na planszy dominantę, stosuje różnorodne kadrowanie. Potrafi pięknie skoordynować graficznie scenę walki bez pokazywania walki, a gadające głowy bez gadających głów. No i to zakończenie! "Planeta uciętych kończyn" to wielka niespodzianka i świetna robota. Oczami wyobraźni widziałbym Łukasza Mazura odbierającego nagrodę za najlepszy komiks 2014 roku na Festiwalu Komiksowa Warszawa. Widziałbym, ale niestety, sądzę, że Łukasz będzie stał poza fleszami fotoreporterów. Ale stał będzie wesoły i cieszący się z sukcesu kolegi. Bo statuetkę, splendor i kupę forsy sprzątnie mu sprzed nosa Mateusz Skutnik. 
"Blaki: Czwórka" to powrót bohatera, który miał się już nie odzywać. Decyzja o reaktywacji serii okazała się jedyną słuszną decyzją. Do samego wskrzeszenia nawiązał zresztą autor na dwóch pierwszych planszach albumu - planszach, które rozłożyły mnie na łopatki i zostały w głowie po dziś dzień (na pewno też zadomowią się w niej na dłużej). Tak eleganckiego i konkretnego wejścia nie miał w polskim komiksie chyba jeszcze nikt. 
A - uwaga! - dalej jest jeszcze lepiej. Skutnik, jak to u Blakiego, komiksuje o codzienności - relacjach z rodziną, wychodzeniu do sklepu po bułkę tartą, śmierci, fakturze mchu. Do lektury komiksu zaprasza czytelnika jak dobrego kolegę... Wróć! To czytelnik wprasza się tym razem do świata Blakiego. A na standardowe "Co słychać?" dostaje odpowiedź zagłuszoną dziecięcym świergotaniem. "Czwórka" to ukomiksowiona szczera i wielka radość z ojcostwa. Bohater przedstawiony jest jako troskliwy, mający swoje wątpliwości, kochający rodzic, taki sam jak ja, ty i pewnie jeszcze kilku innych gości. Dzieło Skutnika jest totalnie osobiste, a jednocześnie tak uniwersalne, że podczas lektury nie opuszczało mnie wrażenie, że czytam swoje własne przygody.
Skutnik jako twórca posiada cechę, której pewnie zazdroszczą mu wszyscy scenarzyści w Polsce: nie przegaduje swoich komiksów, nie zasypia ich niepotrzebnymi tekstami... on pisze obrazami. W przypadku "czwórki" są to obrazy czarno-białe, za którymi jako fan twórczości autora tęskniłem. Jeśli również tęskniliście, to tutaj macie czarno-białego Skutnika w najwyższej formie. Osobiście do pełni szczęścia brakuje mi jeszcze skutnikowej kulfoniastej czcionki, ale w obliczu tak wielkiego komiksu (jak również pewnych obowiązujących standardów estetycznych) jestem w stanie zaakceptować tę, która jest.
Jedyne, co w "Blakim" mi się nie podoba, to okładka. Z drugiej strony, taka była koncepcja autora, więc milknę. Zresztą jest inna, niż okładki poprzednich tomów. Bardzo inna.
Pewnie znowu znajdą się tacy, co będą twierdzić, że Skutnik nie umie rysować, ale hej! nawet ci, którzy potrafią idealnie i w najmniejszym szczególe odwzorować monetę nie podskoczą mu w kwestii rozumienia języka komiksu i stosowania tego języka w praktyce. 

"Blaki. Czwórka" to ekstraklasa komiksu światowego. Co ważne, komiks ukazał się również w wersji angielskiej. I bardzo dobrze. Teraz zasłużone pochwały będą mogły spływać z najdalszych zakamarków świata (w związku z czym żywię nadzieję, iż wydawca zdecydował się na nakład z co najmniej sześcioma zerami na końcu). Panie Skutnik, kłaniam się nisko, bo przez te 60 stron bawiłem i wzruszałem się bardzo intensywnie.
"Opowieści niestworzone:Planeta uciętych kończyn". Autor: Łukasz Mazur. Wydawca: Wydawnictwo ATY, 2014. Komiks można nabyć tutaj: Incal
"Blaki: Czwórka". Autor: Mateusz Skutnik. Wydawca: Centrala, Poznań 2014. Komiks można nabyć tutaj: Sklep Gildia.pl, Incal

piątek, 27 grudnia 2013

Zapowiedzi 2014: ATY

Łukasz Mazur z ATY podsumowuje i zapowiada. Konkretnie i bezkompromisowo.
Stoisko ATY/Bum Projekt na Festiwalu Komiksowa Warszawa / fot. Marcin Gierbisz
Duże nakłady? Zero zwrotów? Jak funkcjonowało ATY w 2013? Opłaca się wydawać komiksy?

ŁM: Zacznę od końca - opłaca się, jeśli stawiasz na dobrą zabawę i traktujesz to ideologicznie. Gdybyśmy mieli patrzeć na to od strony finansowej, to nie wiem czy byłoby tak różowo i czy można by rozpatrywać to pod względem opłacalności - więc przezornie nie liczymy zysków i strat, kiedy trzeba dopłacić to dopłacamy i póki co jakoś to się kręci. Nakłady wahają się u nas w granicach 200-300 egzemplarzy i wszystkie tytuły z tego roku są jeszcze u nas dostępne - więc szału nie ma, ale póki każda publikacja zwraca się jeśli chodzi o koszta druku to nie robimy z tego tragedii.  ATY w 2013 - podobnie jak w poprzednich latach - działało zgodnie z naszym mottem: "na ostatnią chwilę", z tą jednak różnicą, że już się z tym oswoiliśmy i nie ma wielkiego stresu, kiedy przekraczamy dedlajny ustalane przez nas samych czy też drukarnię. Może nie brzmi to zbyt dobrze, ale jeśli siedzisz nad publikacją kilka tygodni, to już naprawdę nie robi wielkiej różnicy czy coś się pojawi na daną imprezę (kiedy zazwyczaj robimy premiery), czy chwilę później. Miesiąc po premierze nikt nie będzie pamiętał, że była kilkudniowa obsuwa, a ewentualne braki i niedociągnięcia związane z pośpiesznym przygotowaniem do druku będzie widać zawsze. Nie dajmy się zwariować, to tylko komiksy.

"Biceps" to obecnie najbardziej bezkompromisowy głos w polskim komiksie. Mieszacie z błotem złe komiksy, wytykacie durnoty. Ale to wszystko na papierze. Mógłbyś w Internecie wskazać swoje typy na największe durnowate akcje w polskim komiksie 2013 roku?

ŁM: Pierwsza myśl to oczywiście "Rycerz Ciernistego Krzewu", czyli wywiady z nastawionymi na początku bardzo walecznie twórcami, słynne "za dobre na Polskę" w odniesieniu do kolejnego projektu czy finałowa batalia Waldemara Juszczyka o dobre imię jego, komiksu oraz o Prawdę i Nowy Ład. Generalnie całokształt tego co się działo wokół RCK był strasznie durny, łącznie z wisienką na torcie czyli wywiadem z wydawcą czy juszczykowym odwoływaniem się do etyki zawodowej. Słaba była również akcja z tegorocznym konkursem na emefkową krótką formę komiksową zrobioną pod dyktando NBP. Tematu o obrocie bezgotówkowym nie wymyśliliby chyba nawet uczestnicy paskowego konkursu na Gildii, a tu proszę - najważniejsza impreza w Polsce robi taką woltę, a chwilę później się z tego wycofuje mówiąc, że to tylko jednorazowy wyskok. Zostając jeszcze przy MFK - ale to już wybór z czystej sympatii - finałowa gala dała mi dużo radości - zwieńczenie imprezy gdzie zapraszani na scenę nie wiedzieli co robią, gdzie prowadzący myślał, że prowadzi galę bokserską, a telebim zrobił stopklatkę w najmniej odpowiednim momencie... obawiam się, że takie atrakcje już się nie powtórzą!

ATY - zdobywca nagrody Wydawca Roku 2013 z alternatywnej rzeczywistości (od lewej: Red. Y, Red. A, Red. T  / fot. poszukiwany
Gdzie widzisz miejsce dla małych i mniejszych wydawców w rzeczywistości, w której o pieniądze czytelnika walczyć będzie WKKM z egmontowskim New DC?

ŁM: Tu gdzie są teraz, czyli w niszy komiksowej niszy. Nakłady - patrząc na wydawnictwa takie jak nasze czy podobne - są niewielkie i zazwyczaj znajdują na tyle dużą ilość nabywców, że wszystko się zwraca. Jeśli miałyby to być działania nastawione głównie na zysk, to pewnie nie byłoby tak ciekawie, ale jeśli zajawka i zabawa z tym związana jest na pierwszym miejscu, to nasz rynek jest idealny do takich inicjatyw. A czy WKKM/NewDC zdominuje rynek i większość tych, którzy od lat kupują komiksy skupi się tylko na tych kolekcjach? Nie sądzę. Powrót superhero sprawił, że pojawiło się nowo-stare grono czytelników albo odkrywające facetów w trykotach albo pamiętające czasy TM Semic i patrząc po dyskusjach na forach i innych podobnych, to te osoby skupiają się głównie na tym segmencie komiksowych historii. Z drugiej strony coraz częściej widzę, że weterani, którzy od lat kupują co popadnie, rezygnują z Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela po paru/parunastu tomach, a to, co nabyli wyprzedają. Oprócz Hachette czy Egmontu mamy jeszcze przecież timofa, kulturę gniewu, Centralę, Muchę, Hanami czy coraz lepiej radzące sobie Wydawnictwo Komiksowe - gdyby nie było nabywców na ich tytuły, to pewnie zamknęliby działalność i zajęli się czymś bardziej rentownym (albo tylko superbohaterszczyzną). Ale póki co są, wydają i mają bardzo ciekawe plany na kolejny rok. Nie jest źle, każdy typ komiksu ma swoich wyznawców, a pojawienie się WKKM można rozpatrywać tylko jako plus i poszerzenie rynku.

Co poprawiłoby sytuację komiksu polskiego w Polsce? Możesz wybrać wiele odpowiedzi, każdą uzasadniając: 
a) odejście od idiotycznego terminu "komiksiki" na rzecz twardych i poważnych "komiksiorów", 
b) zniknięcie facebooka, 
c) namówienie Prosiaka na stworzenie "Ósmej czary 2", 
d) zaprzestanie działalności przez polskich rysowników i scenarzystów po to, by czytelnicy mogli się skupić na Marvelu i DC,
e) z kilku porządnie piszących recenzentów stworzenie jednego superecenzenta piszącego superporządnie,
f) zekranizowanie "Rycerza Ciernistego Krzewu"

ŁM: Widzę, że jakoś strasznie zalazły Ci za skórę serwowane w tym roku Marvele i DC. Problem jest taki, że "Ósma Czara 2" przyprawiłaby o szybsze bicie serca jedynie tych, którzy są już mocno wciągnięci w komiks, Superrecenzent pisałby dla stałego grona czytelników, którzy i tak wiedzą lepiej, a "RCK"... hm. W każdym razie nie uważam, żeby na rynku działo się źle - komiksów wychodzi sporo, jak wcześniej powiedziałem dla każdego coś się znajdzie, a na dodatek ten rok to bardzo pozytywna eksplozja komiksu skierowanego do najmłodszych i patrząc po recenzjach (np. około miliona z nich dotyczy "Misia Zbysia") był to słuszny krok i kg i Centrali, który w przyszłości może przynieść sporo świadomych i dorosłych czytelników "komiksiorów". Może przynieść, ale nie musi. Krótko odpowiadając na zadane pytanie - wydaje mi się, że jest coraz lepiej i mam nadzieję, że ta tendencja się utrzyma.

Czy planujecie jeszcze wydarzenia podobne do "Zeszycików komiksowych" poświęconych Piotrowi Nowackiemu?

ŁM: Póki co nic takiego nie mamy w planach, to była raczej jednorazowa akcja i musimy kogoś naprawdę bardzo lubić, żeby oddać mu połowę magazynu. Krótka historia tego przedsięwzięcia wygląda tak, że na początku roku Jaszczu myślał o tym czy nie uczcić tej twórczej dziesięciolatki jakąś wystawą czy imprezą z tym związaną, ale później się rozmyślił, jako że dopiero po wydaniu "It's not about that" poczuł się takim twórcą-twórcą. Więc oficjalne obchody zostały odroczone do kolejnego jubileuszu i wtedy z Bartoszem Sztyborem wpadliśmy na taki pomysł jak "Zeszyciki komiksowe". Wszystko wyszło z klasą, chociaż mi brakuje tam ciut więcej publicystyki - no ale to może na jaszczowe piętnastolecie. No i nie zapominajmy, że dodatkowo powstał odcinek specjalny "Kapitana Minety"!

Kiedy możemy spodziewać się "Nienawiści Atomowego Rycerza", co ATY planuje wydać w 2014 roku i czy przyjazne stoisko sympatycznego wydawnictwa będzie obecne na każdej imprezie komiksowej w kraju?

ŁM: Na każdej nas nie będzie, jedynie na Komiksowej Warszawie (maj) oraz łódzkiej MFK (październik) - resztę festiwali odpuszczamy jeśli chodzi o rozstawianie się ze swoim kramem, bo przecież musi być czas na integrację, zwiedzanie i tym podobne atrakcje. Co do planów to te są raczej znane - drugi "Triceps", siódmy "Biceps", "Szkicownik" Tomka Leśniaka czy kolejne zeszyty "Szybkiego Lestera" i "Uowcy". Mamy oczywiście gdzieś z tyłu głowy dodatkowe tytuły, ale póki co milczymy, żeby nie zapeszać. Bo kto by nam uwierzył, jeśli byśmy powiedzieli, że wydamy kolejne tomy "Y: Ostatni z mężczyzn"? A może być też sytuacja, że wyskoczy coś nagle, jak np. kolejny numer "Maszina". Natomiast jeśli chodzi o AnTY, to w pierwszym kwartale powinien się pojawić "Kamyk" Michała Rzecznika, a w dalszej części roku zapewne coś jeszcze - też Mazola, bo to dla niego powstało to miniwydawnictwo.

"Nienawiść"? Hm. Są szansę, żeby trafiła w ręce czytelników w 2015 roku, ale nie mogę tego obiecać.
Stoisko "od kuchni" - festiwale się zmieniają, zawartość pozostaje ta sama / fot. Marcin Gierbisz