Magazyn komiksowy (1998-2018). Kontakt: ziniolzine@gmail.com
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Batman. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Batman. Pokaż wszystkie posty

piątek, 14 września 2018

Ostatnia krucjata - Miller/ Azzarello/ Romita Jr.

Ostatnia krucjata - prequel do Powrotu Mrocznego Rycerza Franka Millera. Przed premierą niektórzy zadawali sobie pytanie: Jak dobre to może być? Inni zastanawiali się: Po co? Jeszcze inni po prostu łapali się za głowę i przeczuwając odcinającą kupony taśmę produkcyjną nie mówili nic.

Oryginał był hitem sprzedażowym i artystycznym. Komiksem, który przedefiniował biznes superherosów. Ostatnia krucjata to komiks stworzony z okazji 30-lecia serii Millera. Ładnie opakowany, wzbogacony o znane i uznane nazwiska, ale też właściwie nie wiadomo po co stworzony. Starego dobrego Millera nie czuć tu właściwie wcale, Azzarello robi, co może i widać jego sprawną dłoń w dialogach. John Romita Junior rysuje jak za najlepszych lat… ale wszystko to nie ma większego sensu.

Joker trafia do Azylu Arkham i coś tam sobie knuje, podczas gdy Batman szkoli Robina, a media krzyczą, że nie ma prawa narażać nieletniego chłopaka na niebezpieczeństwo. Czyta się ten komiks w miarę sprawnie, ale zakończenie ani nie daje satysfakcji ani nie odsyła do powtórzenia sobie lektury 30-letniego dzieła.

To nie jest zmarnowany potencjał, bo potencjału w tej historii nie było. Ostatnią krucjatę rozpatrywałbym raczej w kategorii komiksu niepotrzebnego, sztucznego, zrobionego na siłę. To gadżet powstały w celu celebracji rocznicy i właściwie nic więcej.
"Powrót Mrocznego Rycerza: Ostatnia krucjata". Scenariusz: Frank Miller, Brian Azzarello. Rysunki: John Romita Jr. Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Wydawca: Egmont Polska 2018

czwartek, 18 maja 2017

Batman: Rok setny - Pope

Co powstanie, jeśli za wyeksploatowaną postać biznesu komiksowego weźmie się mistrz komiksu alternatywnego? Ano na przykład coś takiego, jak „Batman: Rok Setny”. 
Człowiek-Nietoperz w wizji Paula Pope’a to postać świeża i z potencjałem, nawet mimo tego, że akcja komiksu została umiejscowiona w roku 2039. Choć Batmanowi stuknęła setka, wciąż skacze po dachach i walczy z przestępczością. Czy to ciągle Bruce Wayne, czy może ktoś inny przejął tożsamość zamaskowanego obrońcy sprawiedliwości? A może Batman to po prostu Batman, stuletnia idea, legenda i potwór czający się w mroku? Równie dużo czasu, co na rozpatrywanie tego zagadnienia, Pope poświęca czystej, niczym nieskrępowanej akcji. Na kartach "Roku setnego" dzieje się bardzo dużo i wszystko to trzyma się kupy, tworząc mieszkankę dość wybuchową. 
A pretekst jest dość stereotypowy: Batman jest poszukiwany za morderstwo agenta federalnego. Pościg futurystycznych służb i ich sfory psów skutkuje trafieniem przez Nietoperza na spisek, mający na celu zniszczenie świata. Ale Batman, jak zawsze, ma swoich sprzymierzeńców. 
Ta świetna, wymykająca się standardom, historia ma wsparcie w kilku mniejszych opowiastkach, a w jednej z nich - to rzecz warta zaznaczenia - Pope’a jako kolorysta wspiera świetny rysownik Ted McKeever, wyklęty przez polskich czytelników jeszcze za czasów opublikowanego w serii TM-Semic komiksu "Machiny" ("Batman" 2/1997). Co by było gdyby Batman urodził się w Berlinie, a jego alter ego byłby inspirującym się Picassem kubistą i bywalcem berlińskich salonów? Na to pytanie odpowiada pierwsza z dodatkowych historii. Pozostałe - łącznie z efektowną, czarno-białą opowieścią ze zbioru „Batman: Black&White” podtrzymują porządny poziom całego tomu. 
W kategorii komiksów superbohaterskich „Rok setny” jest prawdziwą delicją.
"Batman: Rok setny". Scenariusz i rysunki: Paul Pope. Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Wydawca: Egmont Polska, Warszawa 2016.

wtorek, 17 stycznia 2017

Batman: Gotyk - Morrison/ Janson

Grant Morrison to jeden z najlepszych brytyjskich scenarzystów. Pisarz, filozof, surrealista, okultysta, wariat. Klaus Janson z kolei to człowiek, od dekad żyjący w cieniu głównie Franka Millera, ale też wielu innych rysowników, którym na ołówkowy szkic zwykł kłaść tusz. 
Janson znany jest z bycia tak zwanym inkerem. Lub tuszerem. Tuszystą. Tuszownikiem. W każdym razie - pomocnikiem rysownika, nadającym ostateczny kształt warstwie graficznej komiksu. Czasem rysownik tuszuje sam siebie, a czasem - przez wzgląd na dość napięty cykl wydawniczy - oddaje tę fuchę w dłonie równie sprawnego kolegi. W opowieści z Batmanem w roli głównej, zatytułowanej „Gotyk” Klaus Janson szkicuje i tuszuje. W całości bierze na siebie warstwę graficzną komiksu. I  pokazuje wielką klasę. Podobnie jak Morrison. Razem robią jeden z najlepszych komiksów z Batmanem w roli głównej. Bo - umówmy się - wszystkie najlepsze albumy z tą postacią już powstały, głównie w latach 80. i 90. Nie wszystkie jednak znane są w Polsce. 
"Gotyk" właśnie się u nas ukazał. I zdecydowanie wart jest uwagi. Bo nie dość, że jest efektem współpracy dwóch świetnych autorów, w bardzo pomysłowy sposób obchodzących się ze sztuką komiksu, to w dodatku był jednym z pierwszych komiksów opublikowanych na łamach serii „Legendy Mrocznego Rycerza”. Ta przeznaczona dla dojrzałego odbiorcy kolekcja zeszytów miała za zadanie ukazać odmienne spojrzenie na postać Batmana – dalekie od stereotypowego trykociarstwa i tworzone przez najbardziej uznanych, igrających z formą i treścią, twórców komiksu. Było to podejście na tyle oryginalne i odmienne, że wydany w Polsce w 1996 roku komiks „Machiny” Teda McKeevera, pochodzący właśnie z „Legend”  zyskał miano najgorzej sprzedającego się superbohaterskiego komiksu w Polsce. Bo nie było w nim czarno-białego podziału dobro – zło, sensacji, pojedynków i prostackich dialogów. Było za to coś więcej. 
„Gotyk”, choć tak wielkim artystycznym eksperymentem nie jest, cechuje się sporą oryginalnością na tle sztampowych historii z Gackiem. Morrison cytuje tu Szekspira, Orwella i Edgara Allana Poe. Nie oczytanie i erudycja są jednak jego największą siłą, lecz znajomość fachu. Podobnie w przypadku Jansona - o mocy jego rysunków świadczy nie efektowność, a idealne rozumienie komiksowych prawideł. 
„Gotyk” to esencja amerykańskiego komiksu lat 90., tworzonego przez ludzi, nie roboty. To świetnie skrojony komiks grozy, w którym zło nie rzuca cienia, a fabuła sięga trzech wieków wstecz, zahaczając o zarazę pogrążającą austriackie miasteczko, pakt z diabłem, dzieciństwo Batmana i gangsterski półświatek Gotham City. Dla fanów amerykańskiej klasyki - rzecz niezbędna!
"Batman: Gotyk". Scenariusz: Grant Morrison. Rysunki: Klaus Janson. Kolory: Steve Buccellato. Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Wydawca: Egmont Polska, Warszawa 2016. Komiks można kupić tutaj: Sklep wydawcy, Sklep Gildia.pl

środa, 10 lutego 2016

Superman/ Batman: Wrogowie publiczni - Loeb/ McGuinness

Fani duetu Loeb/ Sale nie będą wniebowzięci. Ci rozumiejący się bez słów twórcy, autorzy takich hitów jak "Batman: Długie Halloween", "Batman: Mroczne zwycięstwo", "Superman: Na wszystkie pory roku", czy "Catwoman: Rzymskie wakacje" w świeżo wydanym albumie wydawnictwa Egmont mają dla siebie jedynie dwie strony wstępu. Dobre i to! 
Ten scalany przez lata związek zostaje rozbity przez Eda McGuinnessa - rysownika, który zasłynął pracą nad takimi tytułami, jak "Deadpool" czy "Vampirella". Ci sami fani nie powinni jednak specjalnie narzekać - połowa ich ukochanego duetu spisuje się na łamach "Wrogów publicznych" na tyle dobrze, że "tego trzeciego" można spokojnie zaakceptować.
Intryga należy do tych poważniejszych z kilku powodów. Po pierwsze, pojawiają się nowe poszlaki w sprawie zabójcy rodziców Bruce'a Wayne'a. Po drugie, do Ziemi zbliża się wielki meteor pochodzący z Kryptonu. Po trzecie: prezydentem Stanów Zjednoczonych jest Lex Luthor. I wreszcie po czwarte, bohaterów, tych pozytywnych, nawiedza Superman z przyszłości. Lekko posiwiały jegomość ma dla współczesnych obrońców Gotham i Metropolis jedno przesłanie: "Nie róbcie tego!" Ale czego?
Naturalnym jest, że w świecie, w którym najwyższą władzę sprawuje Lex Luthor - zagorzały przeciwnik gościa z wielkim "S" na klacie - Superman i Batman stają się tytułowymi wrogami publicznymi. Loeb serią efektownych scen wysyła za nimi dość pokaźną grupkę superłotrów. Lecz ponad wszystko stara się te wszystkie widowiskowe (dzięki McGuinnessowi) pojedynki wyposażyć w coś więcej. Tym czymś jest dominująca w komiksie relacja między Clarkiem Kentem (zwanym Supermanem) a Bruce'm Wayne'm (Batmanem, proszę państwa). Loeb rozpisał praktycznie cały scenariusz na dwa głosy, na sąsiadujących kadrach oddając do dyspozycji bohaterów wylewne ramki narracyjne. Obawiam się, że w innych rękach ten zabieg okazałby się fiaskiem. W ujęciu Loeba sprawdza się całkiem nieźle i jest gwarantem zarówno zbawczego humoru, jak i smutnego patosu. 
Prosta kreska McGuinnessa (z dopracowanym drugim planem) bardzo pasuje do tej dość typowej dla Loeba i stworzonej według jego standardów historii. "Wrogowie publiczni" to lektura obowiązkowa zarówno dla tych, których elektryzuje relacja Superman/ Batman, jak i dla fanów pisaniny Jepha Loeba. Relacja ukazana jest nieźle. Scenarzysta? W dobrej formie. Co będzie dalej? Zobaczymy. Na najbliższe miesiące polski edytor zapowiedział kolejne tomy tej historii, zatytułowane "Supergirl" (premiera 16 marca) i "Władza absolutna". Jedynka wyznaczyła pewien poziom. Czy dwójka i trójka dorównają?
"Superman/Batman: Wrogowie publiczni". Scenariusz: Jeph Loeb. Rysunki: Ed McGuinness, Tim Sale. Tusz. Dexter Vines. Kolor: Dave Stewart, Mike Chiarello. Tłumaczenie: Jakub Syty. Wydawca: Egmont Polska, Warszawa 2016.
Komiks można nabyć tutaj: Sklep wydawcy, Sklep. Gildia. pl

czwartek, 28 stycznia 2016

Batman - Detective Comics: Gothtopia

Seria, która jeszcze nie tak dawno temu w opinii czytelników prezentowała mniej interesujące, lub wręcz kompletnie nieciekawe przygody Batmana, stopniowo podnosi się z kolan. Czy wpływ na to ma wzrastający poziom drukowanych na jej łamach opowieści, czy raczej sprzyjające okoliczności? Oto jest pytanie!
John Layman zdecydowanie nie jest tu w swoim żywiole. Widocznie zarezerwował go dla swojej flagowej serii zatytułowanej "Chew". Z drugiej strony, na tle poprzedników jego scenopisarstwo prezentuje się całkiem ciekawie. W "Gothtopii" pisarz oscyluje między przeszłością a teraźniejszością obrońcy Gotham - choć lepszym określeniem byłoby raczej "obrońców", bowiem równie dużo uwagi co Zamaskowanemu Krzyżowcowi poświęca uczciwemu glinie z Gotham City - Jamesowi Gordonowi. Otwierający album "Blues donosiciela" to niezły policyjny dramat, garściami czerpiący z "Roku pierwszego" Millera i Mazzucchelliego. Nie jest to pierwsze podejście autorów uwspółcześnionej wersji Batmana do jego związku z Gordonem - temat ten jest pielęgnowany na łamach wszystkich publikowanych w Polsce serii. Świadczy to o tym, że choć obecni autorzy dodają coś od siebie, to jednak trzymają się szkieletu opowieści wypracowanego przez klasyków. Bywa również, że pogrywają z czytelnikiem - jak choćby w przypadku tytułowej historii.
"Gothtopia" jest w stanie wprowadzić konsternację w umysłach wielbicieli Batmana i niepokój w ich sercach. Bo wszystko jest tu jak z nieznanej im bajki: miastem Gotham rządzi uczciwy burmistrz Pingwin, przestępstwa nie istnieją, a Batman celebrycko demonstruje swoją miłość do superbohaterki imieniem Catbird. To jawa czy sen? Layman zaprasza do zapoznania się z odpowiedzią nie uciekając się do wyszukanych zwrotów akcji, ale nie schodząc też do poziomu "mniej niż zero". Warto dodać, że Batman zyskuje tu nieoczekiwanych sojuszników, a cała intryga przywodzi na myśl "Grę" Davida Finchera.
W ramach zeszytów, składających się na omawiany album, pojawił się zestaw historii, związanych ze świętowaniem 75 urodzin Człowieka-Nietoperza. Każdy z autorów celebrował na swój sposób, w związku z czym znalazło się miejsce zarówno dla przepisania na nowo klasycznych historii ("Sprawa syndykatu chemicznego"), jak i wglądu w przyszłość opartego na nawiązaniu do legendarnego "Powrotu Mrocznego Rycerza" ("Lepsze dni") oraz zupełnie futurystycznego podejścia ("Dwadzieścia siedem"). Te krótkie formy komiksowe zostały stworzone przez batmańskich fachowców - ludzi, którzy tworzyli tę serię na różnych etapach jej istnienia. Na łamach "Gothtopii" uświadczycie więc prace zarówno duetu Scott Snyder/ Sean Murphy oraz wciąż profesorskiego Neila Adamsa, jak i świetnego Iana Bertrama i znanego z "Mrocznego odbicia" Francesco Francavilli. Dodatkowo, album wyposażony jest w galerię prac autorstwa rysowników znanych z wcześniejszych odsłon serii - również tych, które polski czytelnik poznał dzięki wydawnictwu TM-Semic w latach 90. Swoje grafiki prezentują tu: niezapomniany Kelley Jones, niezastąpiony Klaus Janson, legendarny Frank Miller, uwielbiany Jim Lee, wzbudzający skrajne opinie Graham Nolan oraz Mike Allred czy Jock. Całkiem niezły zestaw starszych i młodszych rysowników!
"Gothtopii" można wystawić dobrą ocenę ze względu na sprzyjające okoliczności, a całkiem niezłą za rozrywkowe i nie silące się na nic więcej scenariusze poszczególnych opowieści. Nie jest to album stojący obok kanonicznych utworów o Człowieku-Nietoperzu, a raczej nawiązująca do nich reinterpretacja w stylu pop. I jako taka się broni.
"Batman - Detective Comics (5): Gothtopia". Scenariusz: John Layman, Brad Meltzer, Gregg Hurwitz, Peter J. Tomasi, Francesco Francavilla, Mike W. Barr, Scott Snyder. Rysunki: Jason Fabok, Aaron Lopresti, Art Thibert, Jorge Lucas, Bryan Hitch, Neal Adams, Ian Bertram, Francesco Francavilla, Guillem March, Sean Murphy. Kolory: Tomeu Morey, Dave McCraig, Blond, David Baron, John Kalisz, Dave Stewart, Francesco Francavilla, Matt Hollingsworth. Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Wydawca: Egmont Polska, Warszawa 2016.
Komiks można nabyć tutaj: sklep wydawcy, Sklep. Gildia.pl

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Batman: Cmentarna Szychta

Szósty tom przygód Batmana spisanych piórem Scotta Snydera to w odróżnieniu od części poprzednich nie zwarta odcinkowa historia, a zbiór krótkich opowieści z uniwersum Człowieka-Nietoperza, które w oryginalnej serii zostały opublikowane na przestrzeni lat. Kolejnym odstępstwem od struktury poprzednich pięciu tomów jest fakt, iż zamieszczone na łamach "Cmentarnej szychty" komiksy rysowane są nie przez jednego, a wielu rysowników, wśród których znalazło się miejsce dla kilku żółtodziobów, paru weteranów, twórców nawiązujących do przeszłości i wychodzących w przyszłość. Dzięki temu nad albumem unosi się powiew świeżości, a różnorodność serwowanych przez Snydera opowieści sprawia, że komiks czyta się bez zadyszki i z zainteresowaniem.
Spoglądając na poszczególne fabuły, można stwierdzić, że Snyder odstawił na bok zamiłowanie do patosu i epickich pojedynków z najbardziej znanymi wrogami zamaskowanego krzyżowca i nawiązał do kameralnego, detektywistycznego klimatu. Znalazło się tu miejsce zarówno na opowiastki z początków kariery zamaskowanego bohatera, jak i czasów współczesnych. Na łamach "Cmentarnej szychty" współistnieją ze sobą trzy różne wizje Batmana: nieopierzonego żółtodzioba, wytrawnego detektywa i opłakującego śmierć syna mrocznego mściciela. 
Matteo Scalera i Alex Maleev - w ujęciu tych dwóch rysowników Batman prezentuje się wręcz zjawiskowo. Znany z "Black Science" Scalera dostał do narysowania historyjkę w starym stylu - z anonimowym łotrem z ulicy, zagadką detektywistyczną i mrocznym klimatem. Dynamiczna kreska, nieco w stylu Seana Murphy'ego robi wielkie wrażenie. Maleev z kolei pojawia się w zbiorze kilkukrotnie, a jego surowy, realistyczny styl sprawdza się nawet w mrocznej historii o zjawiskach paranormalnych z gościnnym udziałem Supermana. Nieco w cieniu mistrzów, choć wciąż świetnie radzi sobie Greg Capullo, a całkiem udany powrót zalicza Andy Kubert. 
Świetne rysunki i sprawny scenariusz - "Cmentarna szychta" jest albumem, któremu bliżej do klimatu z "Trybunału sów", niż odlotów Snydera z "Mrocznego miasta". Dla fanów superbohaterskich komiksów jest to pozycja obowiązkowa.
"Batman (tom 6): Cmentarna szychta". Scenariusz: Scott Snyder, James Tynion IV, Marguerite Bennett, Gerry Duggan. Rysunki: Greg Capullo, Danny Miki, Wes Craig, Alex Maleev, Matteo Scalera, Dustin Nguyen, Andy Kubert, Andy Clarke, Derek Fridolfs, Jonathan Glapion, Sandra Hope, Craig Yeung, Drew Geraci, Jack Purcell, Sandru Florea, Marc Deering. Kolory: Fco Plascencia, Ian Hannin, Brad Anderson, Nathan Fairbairn, Lee Loughridge, John Kalisz. Tłumaczenie: Marek Starosta, Tomasz Sidorkiewicz. Wydawca: Egmont Polska, Warszawa 2015.
Komiks można nabyć tutaj: Sklep wydawcy, Sklep. Gildia.pl

piątek, 12 czerwca 2015

Batman: Detective Comics: Gniew - Layman/ Fabok/ Clarke

Być może to kwestia zachłyśnięcia się dobrem, jakie John Layman zaserwował w rewelacyjnej serii "Chew", być może opinia "sympatycznego gościa", jaką obdarzyli go koledzy recenzenci po jego wizycie na festiwalu Komiksowa Warszawa, a być może po prostu ciekawsze niż dotychczas pomysły - cokolwiek by to nie było, seria "Detective Comics" zdaje się lekko zwyżkować i zyskiwać na jakości. 
"Gniew" tylko pozornie jest zbiorem krótszych opowieści o mieście Gotham. Tak naprawdę autorzy postarali się o wielowątkowy fresk, w którym sprytny scenarzysta na kilkadziesiąt stron przed zakończeniem jednego wątku ma zasygnalizowane dwa kolejne. Tym samym wytwarza efekt ciągłej akcji, bez reszty angażującej wszystkich zamaskowanych i działających legalnie obrońców Mrocznego Miasta. Layman, choć sprytny, popełnia również błędy, wśród których najłatwiej wybaczyć mu przewidywalność kompozycyjną jego scenariuszy. Zwykle zaczyna od hitchcockowskiego trzęsienia ziemi, po czym cofa się w czasie wyjaśniając genezę poruszającej sceny otwarcia danego zeszytu. Gdy nadużywany, ten chwyt zwykle staje się nużący, tutaj jednak sprawdza się należycie i można go wpisać w tzw. "konwencję".
Wśród zaprezentowanych w albumie wątków najlepiej prezentuje się ten, który finalizuje temat, podjęty w poprzednim tomie serii. Historyjka o Pingwinie Cesarskim ma ręce i nogi. Ba, ma nawet zabawne zakończenie! Lecz żeby tak dobrze nie było, dla równowagi mamy ckliwy i bezsensowny fragment, w którym Batman wspomina himalajski związek z dziewczyną ze sklepu z mleczami. Albo: świetny, rozsiany po albumie wątek profesora Kirka Langstroma i jego żony oraz atak nietoperzowych stworów na Gotham City versus referaty na temat sprawiedliwości wygłaszane przez bohaterów podczas walk. Lub jeszcze: fajne postaci, w bardzo prosty sposób nawiązujące do Bruce'a Wayne'a vel Batmana, z podobną historią i motywacją kontra kiepski wątek zabójcy policjantów. I tak przez cały album: zło równoważy dobro. Fajne patenty występują naprzemiennie z kiepskimi. 
Lecz ogólnie nie jest źle. Nawet rysownik, Jason Fabok daje radę i tworzy kilka ciekawych kadrów. Wśród wielu grafików odpowiedzialnych za "Gniew" warto także zwrócić uwagę na weterana Scotta Eatona. Poza tym kilka smaczków - jak np. parafrazę znanej wszystkim planszy z "Zabójczego żartu" Briana Bollanda (tym razem w wykonaniu Dustina Nguyena) - znaleźć można w wieńczącej album galerii. Oczywiście są tu również rzeczy nad wyraz słabe, przez co wpisują się w ogólną "nierówność" albumu.
Jest lepiej. To na pewno. Ale nie tak dobrze, jak mogłoby być. Layman nie pisze tak sprawnie, jak w "Chew", ale i tak pozwala mu to być co najmniej poziom wyżej od Scotta Snydera, który w "Batmanie" coraz bardziej odlatuje w swój prywatny kosmos. To jest wciąż młodzieżowa seria, ale na znacznie wyższym poziomie, niż "Imperium Pingwina" sprzed kilku miesięcy.
"Batman: Detective Comics (4): Gniew". Scenariusz: John Layman, James Tynion IV. Rysunki: Andy Clarke, Jason Fabok, Brett Booth, Chris Burnham, Scott Eaton, Sandu Florea, Francesco Francavilla, Rob Hunter, Mikael Janin, Henrik Jonsson, Szymon Kudrański, Alex Maleev, Jason Masters, Dustin Nguyen, Jaime Mendoza, Norm Rapmund, Derlis Santacruz, Cameron Stewart. Kolory: Blond, Jeromy Cox, Brad Anderson, Andy Clarke, Andrew Dalhouse, Nathan Fairbairn, Francesco Francavilla, John Kalisz, Emilio Lopez, Dave McCraig, Dustin Nguyen, Brett R. Smith, Cameron Stewart, Juancho. Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Wydawca: Egmont Polska, Warszawa 2015.
Komiks można nabyć tutaj: Sklep wydawcy, Sklep. Gildia.pl, Incal

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Batman: Ziemia Jeden - Johns/ Frank

Jest tak, że serie ciągnące się przez lata, tworzone przez robotów, schodzące z taśm produkcyjnych i zawierające "man" w tytule raz na jakiś czas trafiają w odpowiednie ręce, które odświeżają temat i pozwalają na nowo cieszyć się z lektury. Tak było w przypadku Franka Millera, który odchodząc od standardów przedefiniował superbohatera w "Dark Knight Returns", tak było we wszelkich "Rokach pierwszych", "Elseworldach" i innych historiach alternatywnych. Tak jest również w przypadku "Ziemi Jeden", opublikowanej w nowej ekskluzywnej serii wydawniczej Egmontu "DC Deluxe". To komiks z gatunku tych, które kupują czytelnika pierwszą sceną. A później trzymają w napięciu kolejnymi, aż do odpowiednio rozpracowanego zakończenia - lub raczej: zakończeń. 
Geoff Johns i Gary Frank stworzyli zupełnie nową historię Mrocznego Rycerza. Rzecz jasna nie przeszkodziło im to w cytowaniu dzieł znanych również polskiemu czytelnikowi - "Zabójczego Żartu" czy "Azylu Arkham". Te odwołania traktować należy jednak jako sympatyczne smaczki, które wśród znawców batmańskiej historii wywołają należyte emocje. Prawdziwa siła albumu tkwi w świeżym podejściu do zdartych klisz oraz absolutnie rewelacyjnych kreacjach kilku bohaterów, obijających się dotychczas gdzieś na drugim planie.
Batman Johnsa jest mścicielem w skorumpowanym mieście, stopniowo wprowadzającym w życie plan pogrążenia burmistrza Gotham City. Ten Batman mógłby żyć tu i teraz i skacząc po dachach wywoływać przerażenie wśród przestępców, aby chwilę później osunąć się z gzymsu lub złorzeczyć nad niedziałającym gadżetem. To Batman nieprzygotowany, nie potrafiący oszacować ryzyka, działający tylko pod wpływem emocji. Bohater z krwi i kości. A jednocześnie świetny materiał na legendę. Choć pierwsze plansze "Ziemi Jeden" pokazują, że bardziej zasługuje na przydomek "Mroczny Rycerzyk", wraz z rozwojem wydarzeń Batman nabiera wprawy. Napędzany pragnieniem rozwikłania zagadki śmierci swoich rodziców i ukarania odpowiedzialnych za to osób, stopniowo dorasta i mężnieje. W jego walce z systemem pomagają mu - często na dystans - cisi sprzymierzeńcy.
Wszystko w tym komiksie przepisane jest wzorowo: począwszy od reinterpretacji sceny zabójstwa rodziców Bruce'a Wayne'a, poprzez świetne wyjaśnienie obecności w rezydencji Wayne'ów Alfreda Pennywortha, aż po związki rodziców Bruce'a z rodziną Arkhamów. Johns przygotował zamkniętą, długą historię, w której dobra, detektywistyczna robota stawia czoła korupcji i machlojom. Ten komiks tętni życiem poprzez znakomicie napisane postaci Harveya Bullocka i wspomnianego Alfreda. Ta dwójka kradnie wiele scen tytułowemu bohaterowi. Podobnie zresztą rzecz się ma w przypadku Pingwina, który z pokracznego łotra awansował na brutalnego i bezwzględnego przywódcę mafijnej organizacji. Znanych z batmańskiego uniwersum postaci jest w "Ziemi Jeden" znacznie więcej - niektórzy pojawiają się w jednej scenie, inni w kilku, jedni przedstawieni zostają w kontekście wydarzeń, które spowodują ich późniejszą przemianę w zamaskowanych przebierańców, inni wskakują w kadr ot tak, dla przyjemności czytającego komiks badacza odniesień.
Lektura tego albumu niesie powiew świeżości. Inaugurujący kolekcję "DC Deluxe" komiks to zupełnie inny poziom niż publikowane obecnie w Polsce "Nowe DC". "Ziemia Jeden" przedstawia Batmana w duchu największych dokonań mistrzów pióra i ołówka. Jest mrok, jest mściciel, jest złoczyńca. To komiks daleki od bycia produkcyjniakiem stworzonym przez zaprogramowanych autorów. Dla fanów Batmana lektura obowiązkowa, a dla tych, którzy za Gackiem nie przepadają - dobry argument za tym, żeby zainteresować się jego (niektórymi) przygodami.
"Batman: Ziemia Jeden". Scenariusz: Geoff Johns. Rysunki: Gary Frank. Tusz: Jonathan Sibal. Kolory: Brad Anderson. Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Wydawca: Egmont Polska, Warszawa 2015.
Komiks można nabyć tutaj: Sklep wydawcy, Sklep. Gildia.pl, Incal

piątek, 5 grudnia 2014

Batman - Mroczny Rycerz: Nocna trwoga - Finch/ Jenkins/ Winick/ Harris/ Benes

Nowe DC Comics Batmanem stoi. Uwspółcześniona, bogata w technologiczne nowinki wersja ulubionego nietoperza Ameryki bardzo dobrze radzi sobie również w Polsce. W sprzedaży pojawiła się właśnie trzecia regularna seria poświęcona bohaterowi (pozostałe to "Batman" i "Detective Comics"), a przecież Gacek z ochotą występuje również w albumach z przygodami kolegów z uniwersum, nie mówiąc o tym, że na rynku licznie reprezentowane są jego mniej lub bardziej przebojowe (a wśród nich i te kanoniczne) perypetie spoza serii Nowe DC. Gdzie zatem w tym zatrzęsieniu tytułów i twórczych podejść umieścić należy pierwszy tom serii "Mroczny Rycerz"? Czy zbliża się on poziomem do dzieł pokroju "Długiego Halloween"? Równa do solidnego "Batmana" Snydera? Czy może jest zwykłą ogłupiającą rozrywką, podobną do "Detective Comics"?
"Nocna trwoga" zawiązanie akcji ma zbieżne z wieloma innymi komiksami o Batmanie - oto z Arkham nawiewa hurtowa ilość super-łotrów, gotowa siać strach i zniszczenie na ulicach Gotham. Jest jednak element odróżniający tę ucieczkę od standardowych czmychnięć opryszków w rajtuzach - oto bowiem każdy z nich - nawet chuderlak Joker i zbiór bezsensownych mięśni Brzuchomówca - wygląda, jakby nawciągał się sterydów. Rzezimieszki nie tylko imponują posturą, lecz również wykazują się brakiem strachu. A jeśli dodamy do tego fakt, że świadkowie zamieszania bełkoczą coś o uciekającym białym króliczku, to detektywistyczna robota wydaje się być dziecinnie prosta: ktoś naszprycował łobuzów narkotykami. Nie mogąc pozbyć się z głowy frazy "Kto to taki, kto to taki?" Batman bierze się za sprawdzanie wszystkich podejrzanych. Prowadząc dochodzenie, co rusz wpada w kolejne tarapaty - w dżungli, kanałach, metrze - aż do epickiego finału na opuszczonej wyspie. Cierpi na tym jego życie prywatne, bowiem nie jest w stanie odpowiednio rozwinąć flirtu z seksowną bollywodzką aktorką, jak również koleżeńskie, ponieważ w dość tęgie kłopoty pakuje swojego kumpla Flasha.
"Strach jest niczym kanibal. Albo goblin. Krnąbrny tyran uzbrojony w maczugę zwątpienia" - oznajmia scenarzysta w jednej ze scen walki. Jeśli uznamy, iż jest to coś więcej niż wesoła twórczość i poświęcimy się analizie tych słów, popełnimy duży błąd. "Nocna trwoga" jest bowiem jednym z tych komiksów, które zamiast uczyć - bawią, a zamiast mówić o czymś - oddziałują na oczy napompowanymi obrazkami. Próżno szukać tu logiki i pomysłu, dużo natomiast efektownych zawieszeń akcji i eksponowanych torsów przebierańców obu płci. Paul Jenkins wprowadza również szczyptę humoru. Nie jest to jednak dowcip, który zadowoli wszystkich - skupia się bowiem na postaci Alfreda, występującego tutaj w roli etatowego side-kicka głównego bohatera, biegłego w technologicznych gadżetach i rubasznych tekstach.
Mimo przebieżki po podejrzanych superłotrach i pojedynku na pięści z Supermanem, bliżej "Nocnej trwodze" nie do "Długiego Halloween" czy "Powrotu Mrocznego Rycerza", a raczej do "Imperium Pingwina". Ci, którzy szukają w komiksach o Batmanie mordobicia, przeglądu postaci w trykotach, gościnnych występów i niewysilania szarych komórek będą usatysfakcjonowani. Ci natomiast, którym tytuł "Dark Knight" kojarzy się z nieistniejącą już serią "Legends of The Dark Knight", prezentującą niezwykle ciekawe spojrzenie na zamaskowanego mściciela Gotham City, mogą przejść obok pierwszego tomu "Mrocznego Rycerza" obojętnie i oszczędzić sobie przykrych przeżyć. 
"Batman - Mroczny rycerz: Nocna trwoga". Scenariusz: Paul Jenkins, David Finch, Judd Winick, Joe Harris. Rysunek: David Finch, Ed Benes. Tusz: Richard Friend, Bob Hunter, Jack Purcell. Kolor: Alex Sinclair, Jeromy Cox, Sonia Oback. Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Wydawca: Egmont Polska, Warszawa 2014.
Komiks można nabyć tutaj: Sklep wydawcy, Sklep. Gildia.pl, Incal

piątek, 24 października 2014

Batman: Mroczne zwycięstwo - Loeb/ Sale

"Mroczne zwycięstwo" jest kontynuacją wydanego w Polsce rok temu "Długiego Halloween" - pozycji stanowiącej kanon komiksu superbohaterskiego i jednej z najlepszych opowieści o Batmanie. I choć za sequel zabrał się ten sam, gwarantujący wysoki poziom tercet twórczy - Jeph Loeb za sterami scenariusza, Tim Sale z ołówkiem w dłoni i Gregory Wright z posługą kolorystyczną - to jednak pradawna sentencja "sequel zawsze jest gorszy od pierwowzoru" miała prawo dudnić w głowach czytelników. Czy potężny album, fantastycznie kreślący postać prokuratora okręgowego Harveya Denta, nawiązujący do klasyków kina gangsterskiego i sugestywnie pokazujący szereg postaci, które dotychczas traktowane były w sposób sztampowy, doczekał się godnej kontynuacji?
W "Mrocznym zwycięstwie" powracają wszystkie żyjące postaci dramatu i zostają wplątane w nową intrygę. W Gotham ktoś zaczyna powielać wzorzec Holidaya z "Długiego Halloween" - ponownie w święta giną ludzie, tym razem jednak o ściśle określonej profesji. Nazwany przez stróżów prawa "Wisielcem", przestępca upodobał sobie policjantów, a znakiem charakterystycznym uczynił kartkę z grą w wisielca przyczepianą do ich ciał. Podejrzenie pada na przestępcze rodziny, rządzące w Gotham City, jak również na "dziwolągów", czyli wszelkiej maści superłotrów, uwolnionych z Arkham i ponownie hasających po ulicach mrocznego miasta. Na drodze komisarza Gordona i Batmana staną więc Solomon Grundy, Pingwin, Joker, Mr. Freeze oraz sam Harvey Dent, a.k.a. Two-Face. Kto zabija? To pytanie ciągnie fabułę i trzyma w napięciu do ostatnich stron.
Jeph Loeb, zanurzając się w czarny kryminał i czerpiąc garściami z kina gangsterskiego, ponownie postawił na krwiste postaci i obwarowane emocjami relacje. Skrzy na linii komisarz Gordon - Batman, komisarz Gordon - nowa prokurator Janice Porter oraz - przede wszystkim - Batman - Bruce Wayne i Batman - wszyscy. Posępny Nietoperz w ujęciu Loeba zatraca swą ludzką naturę, ignorując nie tylko wyciągnięte dłonie przyjaciół, lecz nawet zaloty Catwoman. Jest Batmanem. Nie wolno mu się mylić. Ze zbrodnią musi walczyć samotnie. Rewizja tego podejścia okaże się dla niego zarówno bolesna, jak i oczyszczająca.
Tak jak "Długie Halloween" nawiązywało do chociażby "Ojca chrzestnego" Mario Puzo, tak w "Mrocznym zwycięstwie" da się odczuć klimat "Nietykalnych" Briana de Palmy. W roli Eliota Nessa występuje tu Jim Gordon, a ekipę niezłomnych, godnych zaufania i nieprzekupnych gliniarzy z Chicago stanowią... niezłomni, godni zaufania i nieprzekupni gliniarze z Gotham. I choć w "Mrocznym zwycięstwie" brakuje tak epickiej sceny, jakiej widzowie doświadczyli w finale "Nietykalnych", komiksowa ekipa również ma swoje momenty, warte odnotowania.
We wstępie do albumu David S. Goyer stwierdza, że "pomiędzy Długim Halloween a Mrocznym zwycięstwem styl Tima Sale'a naprawdę dojrzał (...). Ilustracje stały się odważniejsze, a rysownik z większą pewnością siebie komponował plansze i korzystał z czerni" i choć brzmi to jak suchy frazes, to ma w sobie nieco prawdy. Jakkolwiek Sale'owi w "Długim Halloween" pewności siebie w konstruowaniu plansz nie brakowało, a i z wykorzystywaniem czerni nie miał najmniejszych problemów, tak zgodzę się z tezą, że jego styl dojrzał. Kiedy trzeba, Sale poświęca się szczegółowi, gdy może - bezbłędnie operuje czarną plamą. Niesamowite wrażenie robią sceny retrospektywne, kadry czarno-białe oraz sekwencja stron tytułowych, przedstawiająca Jima Gordona pochylonego nad aktami. Osobne zdanie należy poświęcić wprost fenomenalnym grafikom przedstawiającym bohaterów komiksu, które umiejscowione są zaraz za planszami tytułowymi - każda z nich to małe arcydzieło, godne powieszenia co najmniej nad łóżkiem.
Na koniec wypada mi się podpisać pod cytatem ze stron Complex Magazine, zamieszczonych na okładce albumu: Loeb i Sale sprostali zadaniu stworzenia godnej kontynuacji arcydzieła. "Mroczne zwycięstwo" dorównało "Długiemu Halloween". Warto dodać, że uzupełnieniem tej monstrualnych rozmiarów sagi jest album "Catwoman: Rzymskie wakacje", który również trzyma poziom, aczkolwiek utrzymany jest w nieco innej konwencji. Te trzy albumy to pomnik postawiony Batmanowi - serwujący tej postaci oryginalną świeżość, ale również z pokorą oddający hołd mistrzom batmańskich historii.
"Batman: Mroczne zwycięstwo". Scenariusz: Jeph Loeb. Rysunki: Tim Sale. Kolor: Gregory Wright. Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Wydawca: Mucha Comics, Warszawa 2014.
Komiks można nabyć tutaj: Sklep wydawcy, Sklep. Gildia.pl, Incal

wtorek, 17 czerwca 2014

Catwoman: Rzymskie wakacje - Loeb/Sale

Przed lekturą "Rzymskich wakacji" możecie zechcieć zdjąć z półki swój egzemplarz "Długiego Halloween". Jeph Loeb i Tim Sale ciągną wątki z tego komiksu, tym razem skupiając się na postaci Catwoman. Robią to w bardziej delikatny i luźny sposób, rezygnując z konwencji mrocznego gangsterskiego thrillera na rzecz spokojnej, nie pozbawionej humoru i erotycznej otoczki, niemal wakacyjnej historii.
"Rzymskie wakacje" to komiks o poszukiwaniu własnych korzeni. Catwoman wraz z nieoczekiwanym towarzyszem - Edwardem Nigmą a.k.a. Riddlerem - wybiera się do Rzymu, aby w pokojowy sposób pogadać, popytać i zrozumieć więcej ze swojej przeszłości. I choć na jej drodze stanie kilku mafiozów, prawdziwych problemów nastręczą jej chwilowi imigranci z Gotham. Szczęśliwie dla ponętnej kotki, scenarzysta przygotował dla niej kilka odstresowujących niespodzianek. Pierwszą z nich jest przystojny blondas, a zarazem cyngiel na usługach mafii. Drugą - mokre sny z wciąż powracającym w jej ramiona Batmanem. Trzecią - wycieczka do Watykanu po pierścień, który nosił pierwszy "capo di tutti capi" - przedmiot, który daje władzę nad wszystkimi rodzinami mafijnymi. 
Ten mariaż akcji z romansem wypadł wyśmienicie. Jeph Loeb, opierając się na narracji pierwszoosobowej i dialogach oraz będąc świadomym lżejszego kalibru snutej opowieści, pozwala słowu płynąć. W napisanym przez niego scenariuszu nie ma ani jednego zgrzytu, jest za to humor i szczypta erotyki. Tim Sale rysuje wyśmienicie, ograniczając ilość efektów specjalnych do minimum. Jego rysunek to klasyczna, stara szkoła komiksu. Fenomenalne są okładki do poszczególnych rozdziałów komiksu, będące hołdem dla francuskiego ilustratora mody Rene Gruau. Świetne są również kolory. No właśnie.
Jeśli przed lekturą "Rzymskich wakacji" zdecydujecie się na odświeżenie "Długiego Halloween", na pewno wychwycicie różnicę w kolorystyce obu komiksów. Stonowana paleta barw w wykonaniu Gregory'ego Wrighta ustępuje miejsca kolorystycznemu szaleństwu w wykonaniu wielokrotnego zdobywcy nagrody Eisnera - Dave'a Stewarta. Sądzę, że do każdej z tych opowieści kolory zostały dobrane idealnie. W "Długim Halloween" służyły podkreśleniu ciężkiego, mrocznego nastroju, z kolei w "Rzymskich wakacjach" świetnie oddają ten urlopowy klimat. Na temat powstawania rysunku - od szkicu do wersji kolorowej - wypowiada się zresztą na końcu albumu Tim Sale, konkludując w sposób następujący: "Zawsze bardzo się cieszę, gdy współpraca kilku artystów sprawia, że efekt końcowy jest znacznie lepszy od tego, co moglibyśmy osiągnąć, pracując w pojedynkę". To prawda, efekt - zwłaszcza w fenomenalnych scenach retrospektywnych - jest powalający.
"Rzymskie wakacje" to kolejny mocny album spółki autorskiej Loeb/Sale, z bardzo istotnym wkładem Dave'a Stewarta. Ta luźna, mistrzowska narracyjnie historia jest idealnym przerywnikiem między "Długim Halloween" a zapowiadanym na październik "Mrocznym zwycięstwem". Dla fanów Batmana album niezbędny.
"Catwoman: rzymskie wakacje". Scenariusz: Jeph Loeb. Rysunki: Tim Sale. Kolory: Dave Stewart. Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Wydawca: Mucha Comics, Warszawa 2014
Komiks można nabyć tutaj: Sklep wydawcy, Sklep. Gildia.pl, Incal

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Batman: Imperium Pingwina - Layman/Fabok/Clarke

Grant Park, Essex, Robbinsville, Lansford... Ilu fanów Batmana kojarzy te lokalizacje? Tak, jak Scott Snyder w zrestartowanym "Batmanie" wniknął w ducha Gotham, penetrując jego architekturę i wysuwając na pierwszy plan relację pomiędzy miastem a Mrocznym Rycerzem, tak John Layman skupił się na topografii. Dzięki jego "Imperium Pingwina" czytelnik dowie się, gdzie w Gotham stoi dom kultury, a gdzie papiernia, znajdzie się na skrzyżowaniu Royal i 32., odwiedzi kostnicę i Chenwick Tower... 
Osadzenie historii w konkretnych miejscach to najbardziej rzucający się manewr scenarzysty. Kolejnym, używanym dość często, jest namiętne korzystanie z nagłych zwrotów akcji, mających wywoływać u czytelnika chęć przewrócenia strony. Jest więc i zamach na życie Bruce'a Wayne'a, Mroczny Rycerz na celowniku zabójcy, ślub w szeregach superłoczyńców i pojawiający się wielokrotnie psychopatyczny uśmiech Jokera. Fabuła zaś zasadza się na Pingwinie, a raczej jego salonowej, działającej legalnie wersji - Oswaldzie Cobblepocie, który planując stworzyć tytułowe imperium, postanawia przypodobać się opinii publicznej Gotham City. Zapatrzony na swój cel nie zauważa, że największe niebezpieczeństwo czyha na niego nie ze strony Batmana czy władz miasta, a w szeregach własnej armii. Layman prześlizguje się po strukturze mafijnej organizacji Pingwina, jednym z wiodących bohaterów czyniąc jego prawą rękę. Pokazuje sposób rekrutacji, metody eliminacji, działalność pod przykrywką, a nawet kwestię ubezpieczenia zdrowotnego bandziorów.
Scenariusz, mimo zaangażowania dużej ilości superzłoczyńców i nawiązań do innych albumów z przygodami Batmana, nie jest zbyt wymagający. Layman postawił na matematykę - co kilka stron musi się coś dziać, co pewien czas ktoś musi zadać ważne pytanie, co chwilę z mroku wychodzi tajemnicza postać. Dialogi bywają toporne, narracja popada w grafomanię. Postać Ogilvy'ego jest papierowa, irytująca i przewidywalna, a wątek wielbicieli Jokera interesujący, lecz nie wyeksploatowany do końca. "Imperium Pingwina" to czytadło dla nastolatków, nie sięgające poziomu drugiej, wydawanej przez Egmont serii z Batmanem.
Sprawiającemu wrażenie zejścia z taśmy produkcyjnej scenariuszowi, towarzyszą takie same rysunki. Próżno w grafikach Jasona Faboka i Andy'ego Clarke'a doszukiwać się ekspresji i próby indywidualizowania rysunków, jakie widzieliśmy chociażby w wykonaniu Norma Breyfogle'a czy Vince'a Giarrano. Prace rysowników "Imperium Pingwina" oscylują wokół wymuszonego, statycznego realizmu, a pokrywa je komputerowy, efekciarski kolor. Jeśli już miałbym kogoś wyróżniać, to pojawiającego się w krótkich epizodach Clarke'a, którego rysunek - gdyby kolorysta go oszczędził - potrafiłby się obronić.
Prawdopodobnie bawiłbym się świetnie czytając "Detective Comics" kilkanaście lat temu. Jest to komiks dla nastolatków, przyrządzony według wypracowanych metod i schematów. To również pozycja dla tych, którzy lubią "niczym nieskrępowaną rozrywkę" i nie przeszkadza im czytanie tego samego w nieskończoność. Dla tych, którzy lubią inne klimaty, "Imperium Pingwina" będzie bezrefleksyjną papką.
"Batman - Detective Comics: Imperium Pingwina". Scenariusz: John Layman. Rysunki: Jason fabok, Andy Clarke, Henrik Jonsson, Sandu Florea. Kolory: Jeromy Cox, Blond. Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Wydawca: Egmont Polska, Warszawa 2014.
Komiks można nabyć tutaj: Sklep. Gildia.pl, Incal, sklep wydawcy

czwartek, 10 kwietnia 2014

Batman: Śmierć rodziny - Snyder/ Capullo

Nowe DC Comics, choć straszy odświeżonym logotypem, w przypadku "Batmana" prezentuje czytelnikom komiksy nawiązujące do starego dobrego klimatu, ale w nowoczesnym ujęciu. Opublikowane wcześniej albumy "Trybunał Sów" i "Miasto Sów" przywodziły na myśl najlepsze momenty z detektywistycznych historii prezentowanych na łamach serialu, uwspółcześnione o szereg technologicznych gadżetów. Istotną nowością odświeżonego wizerunku serii o Mrocznym Rycerzu stała się również gromadka batmańskich wychowanków, uwzględniająca m.in. syna głównego bohatera, jego żeńską mutację oraz kilka wersji Robina - słynnego pomocnika Nietoperza. Z tak rozrośniętą rodziną (choć nie tylko z tą) scenarzysta Scott Snyder i rysownik Greg Capullo (przy dużym wkładzie Jocka) rozprawiają się w albumie, zapowiadającym jej śmierć, jak również przywracającym do życia największego wroga Batmana - Jokera.
"Śmierć rodziny" swą inspirację "Zabójczym żartem" zdradza już na okładce albumu, ale przede wszystkim na tytułowych stronach kolejnych rozdziałów. Najbardziej efektownie prezentuje się obrazek głowy Batmana i gnieżdżącego się w jego mózgu Jokera. Związek między tymi postaciami, oparty na wspólnym szaleństwie, wspólnym przywdziewaniu maski i wzajemnym uzależnieniu w ujęciu Snydera doczekał się niezwykle ciekawego ujęcia - Joker jest tu demiurgiem, ustawiającym pionki na szachownicy i z bezwzględną szczerością określającym ich role na niej. W perfekcyjnie skonstruowanych kwestiach dialogowych klaun rozlicza z głupot i grzeszków Two-Face'a, Pingwina i Harley Quinn, a współpracownikom Mrocznego Rycerza wkłada do głów bolesną prawdę o świrach biegających w obcisłych strojach po obu stronach barykady.
Powrót Jokera zyskuje odpowiednie szaty - Snyder zwiastuje jego nadejście szeregiem wydarzeń, mających miejsce w Gotham City. Miasto zostaje zalane strugami deszczu, w zoo na oczach dzieci rodzi się potwór, aż wreszcie pojawia się sam demoniczny klaun, bezczelnie atakujący posterunek policji w celu odzyskania swojej twarzy, która została mu wycięta rok wcześniej przez "podrzędnego doktora Frankensteina". Snyder i Capullo z lubością oddają się ukazywaniu mroku, beznadziei i strachu ogarniającego całą rodzinę Batmana. Joker wyłania się z ciemności niczym Bob w lynchowskim Twin Peaks. Jest psychopatą działającym według planu. Jego (kolejny) plan zniszczenia Mrocznego Rycerza ma być tym razem żartem z puentą, opowiedzianym przy użyciu morderczych eventów i okrutnych prób rodem z serii filmów "Piła".
"Śmierć rodziny" to rozbiór uniwersum Batmana na czynniki pierwsze. Czytając ten komiks miałem w głowie najlepsze momenty serii, prezentowane w komiksach TM-Semic, wzbogacone o technologiczne nowinki i mięsiste dialogi. Danse macabre z "Mrocznego Rycerza Mrocznego Miasta" Milligana, wielki cytat z "Zabójczego Żartu" Moore'a, millerowskie "kadry telewizyjne", klimat runu Alana Granta... Snyder ogarnął to uniwersum, dobierając składniki bardzo trafnie i posypując je właściwymi przyprawami. Świetnie zaczął, dobrze poprowadził temat i zakończył w odpowiedni sposób. Całkiem możliwe, że na ostatnie sceny "Śmierci rodziny" spadnie krytyka - Snyder bowiem dość ostro zabawił się z oczekiwaniami wywołanymi przez epatujące przemocą pierwsze rozdziały komiksu.
Choć na okładce albumu widnieją jedynie nazwiska Scotta Snydera i Grega Capullo, istotny wkład w powstanie komiksu mieli również James Tynion IV, współpracujący ze Snyderem przy krótkich epilogach do niemal każdego z rozdziałów oraz realizujący je graficznie Jock. O ile ciężko stwierdzić ile inwencji w pisaniu miał ten pierwszy (być może będzie to bardziej widoczne w zaplanowanym na listopad 2014 pierwszym tomie serii "Szpon"), wkład drugiego wydaje się być nieoceniony. Kreska Jocka, tak inna od perfekcyjnego Capullo, nadaje retrospektywnym scenkom ekspresji i szaleństwa. Podczas, gdy Capullo wnika w szczegół, Jock jest bardziej umowny, surowy i brudny. Dla każdego coś dobrego.
Warto zwrócić uwagę na polską edycję albumu. Twardookładkowe wydanie obleczone jest obwolutą imitującą maskę Jokera i opakowane w folię ochronną. Sposób podania zatem znakomity. A doznania smakowe? Fani Nietoperza powinni być zadowoleni, a przy dobrych wiatrach - wniebowzięci. A o tym, czy autorzy utrzymają poziom przekonamy się już we wrześniu, kiedy to w sprzedaży pojawi się czwarty tom "Batmana", zatytułowany "Rok zerowy. Tajemnicze miasto". 
"Batman: Śmierć rodziny". Scenariusz: Scott Snyder i James Tynion IV. Rysunki: Greg Capullo, Jonathan Glapion, Jock. Kolory: Fco Plascencia, Dave Baron. Wydawca: Egmont Polska, Warszawa 2014.
Komiks można nabyć tutaj: Sklep Gildia.pl, Incal

sobota, 5 grudnia 2009

"All-Star Batman i Robin" - Miller, Lee

Autor: Dominik Szcześniak

Imprint All-Star powstał po to, by uznane nazwiska branży komiksowej odnowiły i uwspółcześniły wizerunki sztandarowych postaci uniwersum DC. Twórcom tym powierzono pełną kontrolę nad komiksami, które mieli przygotować. Dano im kompletny wgląd w historię postaci i pozwolono na wykorzystanie wszelkich elementów, jakie przyczyniły się do ich powstania. Grant Morrison i Frank Quitely zajęli się Supermanem i skończyli swoją przygodę z serią po zaplanowanych 12 numerach, natomiast Frank Miller i Jim Lee wzięli na tapetę Batmana. Pracę rozpoczęli we wrześniu 2005, a do dnia dzisiejszego z planowanych 22 odcinków światło dzienne ujrzało jedynie 10.

Cholerny Batman

Jako, że historie z All-Star miały istnieć poza regularnymi przygodami bohaterów, Miller osadził "Batmana i Robina" w wykreowanym przez siebie uniwersum, do którego należą komiksy "The Dark Knight Returns" oraz "The Dark Knight Strikes Again". Pierwszy z nich, w roku 1986 przedefiniował pojęcie superbohatera i pozwolił publice spojrzeć na komiksy o trykociarzach życzliwszym okiem. "Batman i Robin" to prequel do tego komiksu. Batman przechrzczony został w nim na "cholernego Batm
ana" (w oryginale: "Goddamned Batman"), głównie przez wzgląd na to, iż sam Nietoperz określa się tym mianem na łamach komiksu, ale również dlatego, iż jest to idealne odzwierciedlenie jego nowego charakteru.

Szlachetny detektyw, walczący ze zbrodnią wszelkimi legalnymi sposobami; zamaskowany obrońca, znający granicę między dobrem a złem - w tej wersji Millera nie istnieje. Jest szaleńcem, brutalem, psycholem. Złoczyńców atakuje, śmiejąc się wniebogłosy. Porywa małego dzieciaka, chcąc włączyć go w swoją absurdalną krucjatę. Każe mu żywić się szczurami i stawia go przed wyzwaniami, którym nie sprostałby dorosły człowiek. Ma haka na każdego ze swoich zamaskowanych przyjaciół (choć słowo "przyjaciel" jest tu nadużyciem - zarówno Superman, jak i Green Lantern to dla niego "debile") i w razie potrzeby tego haka wykorzystuje. Bez mrugnięcia okiem wbije Ci nóż w plecy. Nie drgnie mu powieka, gdy użyje znacznie większej dawki przemocy, niż powinien. Drgnie mu za to inna część ciała, gdy spotka na swojej drodze zamaskowaną superbohaterkę. Oto Batman według Millera.

Zdecydowanie jest to kreacja, rujnująca dotychczasowy wizerunek tej postaci. Lecz znając ideę całego projektu oraz dorobek samego scenarzysty, nie sposób nie przyklasnąć nowemu image Batmana. Zatwardzi
ali wielbiciele prawdopodobnie będą szlochać, lecz nie jest to komiks dla nich. Batman współczesny nie hołduje zasadom, jakie istniały, gdy ożywiał go Bob Kane. Batman współczesny ma swoich naśladowców, których pokazuje Miller. Dzieciaków, którym imponuje gość, rozprawiający się z mętami. Kobiety, które do niego wzdychają, gdy ten brutalnie rozprawia się z ich oprawcami. Miller idealnie dostosował Batmana nie tylko do współczesności, ale też świetnie przerobił jego genezę i sens krucjaty, wykorzystując do tego motyw Robina.

Proces rekrutacji Robina to szkoła spartańska. Lecz wszystkie ciosy, jakie chłopak na siebie przyjmuje, nie wywołują współczucia u odbiorcy. Bo Dick Grayson to również współczesny twardziel. Mocny gnojek, potrafiący sobie w życiu poradzić. Batman bierze (właściwie porywa) go w opiekę w momencie, gdy ten traci rodziców. To wspólne zdarzenie w ich historii w pewnym momencie opowieści zaprocentuje, choć początkowo bohaterowie nie przypadną sobie do gustu.

Dick Grayson. Lat dwanaście. Nancy Callahan. Lat jedenaście.

Świetny punkt wyjścia oraz kilkanaście znakomitych fragmentów wewnątrz albumu, zostały "wzbogacone" przez scenarzystę bardzo kiepską resztą. Największy zarzut, jaki można w stronę Millera skierować, to jego nachalne stosowanie krótkich, urywanych zdań oraz namolne używanie powtórzeń. Te zabiegi miały swoje uzasadnienie i - co więcej - sprawdzały się świetnie w czarnym kryminale, jakim była seria "Sin City", tymczasem w połączeniu z tematyką super-hero i rysunkami Jima Lee, sprawiają wra
żenie co najmniej groteskowych.

Gdybym chciał być złośliwy, napisałbym, iż "Sin City" tkwiło w głowie Millera do tego stopnia, że przeniósł zeń wielodzielną narrację (dzięki której poznajemy myśli każdej z głównych postaci) oraz sceny w barze (w tym bardzo żenująca, 15-planszowa akcja z Black Canary). Nawet jeśli tak było, udało się autorowi sprawić wrażenie, jakby takie właśnie zabiegi idealnie pasowały do konstrukcji jego opowieści.

Mistrzowie komiksu

Frank Miller i Jim Lee doczekali się statusu "najlepszych amerykańskich twórców". U nas włączono ich w poczet Mistrzów Komiksu. I tak, jak Miller posiada w Polsce dość solidne podstawy ku temu, by takim mianem go określać, tak Jim Lee to jedynie sentyment, związany z "boomem" na jego twórczość, jaki rozpętał się w roku 1994 wśród fanów komiksów Tm-Semic. Tym, którym ten sentyment pozostał, "Batman i Robin" niewątpliwie zagra na dobrych wspomnieniach.

Angażując Franka Millera do projektu, mającego ukazywać unowocześnioną wersję Batmana, edytorzy DC zapomnieli, że twórca ten ma już kilka takowych na koncie. Wobec tego zabieg, jaki zastosował jest całkowicie wyjaśnialny. Brutalny władca Gotham. Nietykalny wśród kolegów w trykotach. Bezkarny i r
zucający bluzgami. A jednocześnie naładowany wściekłością i nabuzowany tragedią swojego wychowanka. Posunięcie się do ekstremum - wydaje się, że tylko w tę stronę Miller mógł pójść. Przy okazji, by nie drążyć wciąż tylko tego tematu, skupił się również na odbiorze uwspółcześnionych superbohaterów, bezpośrednio obdarzając ich niewybrednymi epitetami.
Mimo paru rażących błędów, warto zobaczyć tego zrewitalizowanego Batmana. Chociażby dla kilku znakomicie przyrządzonych dialogów, paru fenomenalnie rozpisanych scen, czy niekonwencjonalnego ukazania pewnych postaci. Rzecz jasna, jest to również okazja powrotu do przeszłości dla sentymentalistów, którzy kilkanaście lat temu wzdychali do rysunków Jima Lee.


Mistrzowie komiksu? W tym wydaniu - niekoniecznie.

Świetny amerykański m
ainstream? Bardziej.



"All-Star Batman i Robin, Cudowny Chłopiec". Scenariusz: Frank Miller. Rysunek: Jim Lee. Tusz: Scott Williams. Kolor: Alex Sinclair. Wydawca: Egmont Polska 2009. Pozycja wydana w cyklu "Mistrzowie komi
ksu"