Magazyn komiksowy (1998-2018). Kontakt: ziniolzine@gmail.com

czwartek, 27 listopada 2014

Wróg - Cali/ Bloch

Rekomendowana przez Amnesty International książka "Wróg" to manifest pacyfistyczny, prezentujący okrucieństwo wojny i rolę w niej mięsa armatniego. Pozycja wydana przez Zakamarki skierowana jest do dzieci w wieku od lat sześciu, w związku z czym omawiając ten album obejdę się tym razem bez pomocy mojego czteroletniego konsultanta. Jednocześnie obiecuję powrócić do tematu i zaprezentować świeże spojrzenie młodego człowieka w odpowiednim momencie za lat kilka.
Decydując się na tematykę antywojenną, Davide Cali i Serge Bloch słusznie wykoncypowali, iż najlepiej skupić się na okopowej mikroskali, w związku z czym we "Wrogu" próżno szukać batalistycznych, widowiskowych scen. Jest tylko pustkowie, dwie dziury, dwóch żołnierzy i ich myśli (w książce reprezentowane przez jednego z nich). Pokazując szereg mechanicznych przekonań i idących za nimi działań, wykonywanych pod wpływem odgórnych instrukcji, autorzy dążą do zrównania obu żołnierzy, będących tak naprawdę pionkami w misternej grze wytatuowanych orderami oficerów. Wróg - według instrukcji - nie zna litości, jest dziką bestią, zabijającą kobiety i dzieci, mordującą całe rodziny, zarzynającą zwierzęta i palącą lasy. Problem w tym, że instrukcje obu żołnierzy są takie same, a prawdziwy wróg - tak trafnie graficznie przedstawiony na okładce - czai się z dala od okopowego brudu.
Cali i Bloch szeregiem całostronicowych (bądź dwustronicowych) rysunków okraszonych odpowiednią ilością tekstu ukazują strach jednostki, jej samotność i kłębiące się w jej głowie wątpliwości. Naszpikowany militarystycznymi głupotami żołnierz z czasem od myśli przechodzi do czynów, wykazując zarówno chęć zaprogramowanego, krwawego załatwienia sprawy, jak i - ostatecznie - jej polubownego rozwiązania. Okrutna wizja stworzona na bazie dyrektyw z instrukcji dostaje oddech wytchnienia w dającym nadzieję, pięknym zakończeniu.
Wymowa świetnie wydanego albumu jest klarowna: wojna to głupia i okrutna rozgrywka pomiędzy nieświadomymi pionkami, będącymi mięsem armatnim. Sugestywnie we "Wrogu" pokazany jest fakt braku różnic pomiędzy walczącymi - spoglądają na te same gwiazdy, mają za pazuchą zdjęcia takich samych rodzin, piją tę samą wodę i przybierają podobny kamuflaż. Autor tekstów - Davide Cali - nie moralizuje, lecz po prostu pokazuje kilkanaście dosadnych scen, pozostawiając miejsce do myślenia dla młodego umysłu. Wtóruje mu Serge Bloch, używając prostej, komunikatywnej kreski, budzącej jednoznaczne skojarzenia. Mówią jednym głosem: myśl, żołnierzu, zastanów się, nie bądź głupim kawałkiem mięsa.
Niezwykle ciekaw jestem opinii mojego czteroletniego konsultanta, jednak nawet bez niej już teraz mogę stwierdzić, że w swojej kategorii wiekowej "Wróg" jest albumem, który w odpowiedni i sugestywny sposób tłumaczy młodym największe okropieństwo wojny, przejawiające się w bezmyślnym kroczeniu z karabinem z zamiarem jego użycia w imię idiotycznych dyrektyw łasych na medale dowódców. Antywojenny "Wróg" to album potrzebny, efektownie przygotowany i w swojej wymowie wstrząsający.
"Wróg". Tekst: Davide Cali. Rysunki: Serge Bloch. Tłumaczenie: Katarzyna Skalska. Wydawca: Zakamarki, Poznań 2014.
Album można nabyć tutaj: Sklep wydawcy

środa, 26 listopada 2014

Pinki - Płóciennik

"Jedziesz!" - krzyczy ze strony tytułowej najnowszego komiksu Szawła Płóciennika zabarwiony na różowo starszy gość z długą brodą i wąsem. To Krzysztof Brandt, tytułowy Pinki - postać niezwykle barwna, niesplamiona przemocą, działająca wedle hippisowskich zaleceń na temat pokoju i miłości. Przybił piątkę Frankowi Zappie, zwiał do Szwecji z księżną tatarską, był modelem, malarzem, paryskim kloszardem, kumplem Jezusa, hipisem, hipsterem, dobrym samarytaninem. Można by rzec, że jego historia to samograj, co jednak nie zmienia faktu, że musiała trafić w odpowiednie ręce.
I trafiła. W najlepsze, bo zaprawione w podobnych akcjach.
Szaweł Płóciennik skutecznie uciekł przed pułapką pisania i rysowania wciąż o tym samym. Co prawda kolejne jego projekty poświęcone są czasom minionym, bazują na wspomnieniach i zawsze jednym z istotnych motywów czynią muzykę, jednak realizowane są innymi technikami i poruszają zupełnie odmienne kwestie. Wspólnie z ojcem Szaweł stworzył sugestywny obraz Polski lat 80., ze Sławomirem Gołaszewskim opowiedział o muzykoterapii, a bazując na wspomnieniach Pinkiego wykreował biografię człowieka, określanego mianem warszawskiej legendy.
"Dziecko, ale wiesz, że z tym komiksem to się musisz postarać" - powiada Pinki do Szawła w jednej z początkowych scen komiksu. I w związku z tym dużo jest w "Pinkim" sumiennej reporterskiej roboty. Szaweł się stara i - co niezwykle ważne - robi to z odczuwalną przyjemnością. Wnika w świat bohatera, zarywa nocki przy odsłuchach, z ekscytacją dzieli się nowinkami z uniwersum Pinkiego z bliskimi. A przed czytelnikami odsłania także swoje obawy dotyczące pisania i rysowania tak ekscentrycznej postaci, jaką jest potomek Józefa Brandta. Efekt? Komiksowa biografia roku, której autor przyspawał się do bohatera na długi czas, idealnie posklejał przeszłość z teraźniejszością i zaatakował eksplozją różowej radości.

Bo pokolorowany różem, rysowany "tytusową" kreską komiks to rzecz o pozytywnym nastawieniu do świata i ludzi. "Przede wszystkim niech to będzie z przesłaniem dla tych młodych. Radośnie!" - powiada bohater w jednej ze scen. I tych wytycznych Szaweł sumiennie trzyma się przez całą objętość albumu. Niezależnie od pułapek losu, Pinki sieje radość wśród bliźnich - sieje ją będąc brzdącem wśród kumpli z osiedla, wśród dzieci-kwiatów, mecenasów sztuki i przedstawicieli religii wszelakich. Sieje ją nawet wśród paryskich szczurów. A przy tym wyciąga dłoń potrzebującym, bez namysłu poświęca swoje życie dla innych i nie rozpamiętuje. Jest przesłanie dla młodych? Niejedno.
Album Szawła Płóciennika to najlepszy - obok "Blakiego" Mateusza Skutnika - polski komiks mijającego roku. A jednocześnie idealny towar eksportowy. "Ach! Będzie fajowy komiks. Czuję to! A Pinki mi wciąż powtarza, że będę bogaty, że to będzie hit, że trzysta tysięcy nakładu to minimum! Szaleństwo" - wykrzykuje radosny Szaweł w jednej ze scen. Przesada? Niekoniecznie. Uważam, że tak piękny komiks powinien doczekać się co najmniej wspomnianego nakładu w Polsce, jak również wielu edycji zagranicznych. Miłość i pokój to najlepszy towar eksportowy. Zawsze. Tak więc, czytelniku tej recenzji, jeśli nie miałeś jeszcze przyjemności zapoznać się z Pinkim - Jedziesz!
"Pinki" Autor: Szaweł Płóciennik. Wydawca: kultura gniewu, Warszawa 2014.
Komiks można nabyć tutaj: Sklep wydawcy, Sklep Gildia.pl, Incal.

Kibicujemy (410)

Ósma wybiła! Tym, którzy jeszcze tego nie zrobili, zalecam wykonanie kilku banalnie prostych czynności celem zrobienia kawy, po czym zapraszam do kibicowania komiksiarzom! Mobilizowania ich do dalszej pracy i wymyślania pomysłów! Badania wykazały, że najlepszy dzień mają ci, którzy zawsze z rańca kibicują komiksiarzom. Kibicuj i Ty!
Złoty Kurczak muzą komiksiarzy! Nie chodzi o słynnego Vifona, a o imprezę poświęconą niezależnej scenie komiksowej, która odbędzie się 17 stycznia 2015 roku we Wrocławiu. Na chwilę przed deadlinem scenarzyści stukają w klawikordę, a rysownicy sięgają po ołówki, pisaki, markery i tablety, by zmierzyć się z innymi w walce o laur niezależności. Specjalnie na tę okoliczność mini-album szykuje popularny Łazur, z którym w szranki i konkury staną ze swoim ekscentrycznym pomysłem m.in. Jan Mazur i Jacek Kuziemski, pracujący nad "Milito Pro Christo".
Jan Mazur: Czy zastanawialiście się kiedyś, co to znaczy "kochać Polskę"? Jeśli tak, to źle. Nad tym się nie zastanawia. To czuje się całym swoim sercem. Był w historii świata jeden człowiek, który pokazał to ponad wszelką wątpliwość - Jan Paweł II. To jemu właśnie postanowiliśmy poświęcić nasz komiks.  
"Milito Pro Christo" to uderzeniowa dawka patriotyzmu skierowana w serca tych, którzy nie dostrzegli jeszcze, co oznacza prawdziwa miłość do Boga i ojczyzny. Portretujemy w nim Największego Polaka takiego, jakim go zapamiętaliśmy. Nieugiętego, mężnego, odzianego w potężną zbroję i bezlitośnie spopielającego swoją mocą zło tego świata. Co zrobi i gdzie się uda, by spełnić swoją świętą misję? Tego dowiecie się jeszcze w grudniu tego roku.
Czy Polska doceni ten 11-stronicowy album formatu A5? Czy doceni go jury Złotych Kurczaków? Odpowiedzi na pierwsze pytanie być może nie poznamy nigdy. Na drugie - 17 stycznia podczas wrocławskiej imprezy.
Ciąg dalszy nastąpi
Autorem grafiki tytułowej akcji społecznej "Kibicujemy komiksiarzom" jest Wojciech Stefaniec

niedziela, 23 listopada 2014

Moskwa - Neverdahl/ Runde

"Moskwa" jest reporterskim zapisem wyprawy grupy norweskich twórców na rosyjski festiwal Kommissija w 2013 roku, dokonanym przez Oysteina Runde i Idę Neverdahl. Para autorów, naprzemiennie relacjonując moskiewskie wydarzenia, zahacza o politykę, kulturę i obyczajowość. Dość głęboko wnikają również w samego Wladimira Putina, rosyjskiego prezydenta, wodza, przywódcę narodu. Robią to wszystko w sposób tak przystępny, że zakumplować się z nimi można od pierwszych plansz.
Autorzy słusznie wzięli pod uwagę, że poza granicami swojego kraju nie muszą być popularni, w związku z czym pokusili się o interesującą ekspozycję albumu, zawierającą przedstawienie ich twórczości poprzez wybrane komiksy. Oystein - komiksiarz, który załapał się na wyprawę na skutek odmowy kilku bardziej znanych postaci z norweskiego światka zaprezentował na łamach "Moskwy" swoją "Sagę o Olafie Młocie", a posiadająca wielomilionowe zaplecze fanów webkomiksowych Ida pokazała "Nudną pracę na lato". Te dwa skrajne komiksy w bardzo ładny sposób pokazały pewne podobieństwo do rynku w Polsce, konfrontując niszowy, kozacki komiks o silnych facetach z wywołującym piski fanów dziewczyńskim kolorowym snem o kotkach i jednorożcach. Ciekawym elementem łączącym polski i norweski komiks jest również epilog "Moskwy" z bardzo przewidywalnym, acz fantastycznym cameo polskiego wydawcy komiksu, ludziom obracającym się w środowisku gwarantujący nieprzerwaną, długą i donośną salwę śmiechu.
Norwegowie, korzystając z uroków Moskwy i pragnąc skosztować wyschłego, przykurczonego ciała Lenina, na kartach komiksu troszkę dziwią się światu, czasem obawiają się pewnych jego aspektów, ale generalnie dobrze się bawią i zamiast chować głowę w piasek, starają się przekraczać kolejne granice. Ot, choćby poprzez ocieplenie wizerunku omonowców, czy samego Wladimira Putina. Co ciekawe, rosyjskie obserwacje zajmują im tyle miejsca, że Oystein i Ida na konwent trafiają dopiero na stronie numer 65.

Dzięki temu, pikantne anegdotki o kazachskich autorach komiksów oraz barwne przygody norweskich komiksiarzy wśród fanów zostają w odpowiednich proporcjach zmieszane z politykowaniem. Oystein i Ida, ironizując i dowcipkując, z zaangażowaniem szukają reliktów rosyjskiej przeszłości i zgrabnie opisują idiotyczną bryłę manifestacyjną, składającą się z idących ramię w ramię faszystów, lewicowców, antify, środowisk LGBT i "fan clubu Stalina".
Kreska autorów nie należy do powalających, ale jest prosta i komunikatywna. Znalazło się tu miejsce i dla małego hołdu oddanego Mike'owi Mignoli i dla zdjęciowych wkładek. Jak już wspomniałem, coś dla siebie znajdą fani małych, śmiesznych zwierzątek, jak i muskularnych facetów, potrafiących wyjść cało z największej opresji.
Po lekturze "Moskwy" możecie nie chcieć, aby powspinał się po was Oystein (ja chyba bym chciał), ale raczej docenicie fakt, że komiks norweskich autorów pod płaszczykiem świetnej, zabawnej relacji z podróży, w niezwykle interesujący, choć mało wysublimowany sposób puka Wladimira Putina w pupę.
"Moskwa". Autorzy: Oystein Runde i Ida Neverdahl. Tłumaczenie: Jelena Trojańska. Wydawca: timof comics, Warszawa 2014.
Komiks można nabyć tutaj: Sklep wydawcy, Sklep. Gildia.pl, Incal

środa, 19 listopada 2014

Kibicujemy (409)

Ósma wybiła! Tym, którzy jeszcze tego nie zrobili, zalecam wykonanie kilku banalnie prostych czynności celem zrobienia kawy, po czym zapraszam do kibicowania komiksiarzom! Mobilizowania ich do dalszej pracy i wymyślania pomysłów! Badania wykazały, że najlepszy dzień mają ci, którzy zawsze z rańca kibicują komiksiarzom. Kibicuj i Ty!
"Opowieści niestworzone" podbiły polski rynek komiksowy - pierwsza część serialu sympatycznego Łazura zdobyła nie tylko popularność wśród koneserów gatunku, lecz również nagrodę za najlepszy komiks 2014 roku podczas Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi! Zachęcony tym sukcesem, niespoczywający na laurach oraz skromny autor przedstawia dziś swój plan komiksowy na najbliższą przyszłość - plan, zakładający "Usta pełne śmierci"!
Łazur: Pierwsza część "Opowieści niestworzonych" zrobiła swoje i zdobyła nagrodę publiczności na MFK, więc pora na kolejnego zawodnika wagi ciężkiej, który tym razem zdobędzie Najważniejsze Nagrody w Środowisku - Złote Kurczaki. "Usta pełne śmierci" - bo taki jest jego podtytuł, to kolejna z serii "Opowieści...". Jednak nie jest to bezpośrednia część druga a Annual. 
Główni bohaterowie "Ust pełnych śmierci"
W dużym skrócie można ten komiks opisać takim zdaniem - jedna strona wstępu i siedem wpierdolu. Na sam pomysł wpadłem we wrześniu i łudziłem się, że uda mi się wyrobić na łódzką imprezę, ale wyszło jak wyszło (z pożytkiem dla samego komiksu) i ten pojawi się mniej więcej w połowie grudnia.
Główną postacią jest wymyślona w 1940 roku przez Fletchera Hanksa Fantomah - tajemnicza kobieta z dżungli. W "Ustach" co prawda nie padnie jej imię, ale wierzcie mi, że to właśnie ona. Jednak z racji jej łazurversowego originu (który zaprezentuję pod koniec przyszłego roku albo w ogóle) można zapomnieć o jej "dżunglowej" genezie. Czemu Fantomah? Bo jest dość absurdalnie wyglądającą postacią, do której prawa autorskie wygasły i teraz każdy bez narażania się prawu może tworzyć kolejne historie i podpisywać je swoim nazwiskiem - więc korzystam. A w przyszłych numerach "Opowieści..." pojawią się i inne postaci z lat 40-tych XX. wieku.

Jubileuszowy logotyp
Dodatkowo w lutym przyszłego roku minie 75. lat od pierwszego pojawienia się tej postaci w komiksach (Jungle Comics #2, 1940 r.), więc "Usta..." będą dobrą okazją, żeby rozpocząć świętowanie. Myślę też nad zebraniem kilku rodzimych artystów do stworzenia kilku pulpowych historii z tą bohaterką i wypuszczenia jubileuszowej antologii, ale póki co zostały mi do narysowania jeszcze trzy strony Annuala, więc pozwolę sobię zakończyć ten monolog i wrócić do cienkopisów. 
W następnym kibicowaniu - co tu robią te fiszki?!
Ciąg dalszy nastąpi
Autorem grafiki tytułowej akcji społecznej "Kibicujemy komiksiarzom" jest Marcin Rustecki

wtorek, 11 listopada 2014

Strażnicy - Początek: Ozymandiasz/ Karmazynowy Korsarz - Wein/ Lee/ Higgins/ Rude

To już koniec przygody z kontrowersyjnym projektem dopisania prequeli do dzieła Alana Moore'a i Dave'a Gibbonsa. Cztery potężne tomy, zaserwowane przez wydawnictwo Egmont zaprezentowały różne podejścia scenarzystów, odmiennych stylistycznie rysowników i mniej lub bardziej udane pomysły. Do zdecydowanych plusów tych publikacji z perspektywy czasu można zaliczyć utwory Darwyna Cooke'a i Amandy Conner, czy też wywołującą łzę w oku kooperację ojca i syna Kubertów. Po stronie minusów należy z kolei wymienić nieudane próby Briana Azzarello. Istotną rolę w wymienianiu wad i zalet odgrywa najnowszy tom, stworzony przez starego wyjadacza - scenarzystę Lena Weina oraz trzech rysowników: znanego w Polsce z semicowych "X-Menów" oraz cyklu "Mroczna Wieża" Jae Lee, Johna Higginsa, który pokolorował oryginalnych "Strażników" oraz Steve'a Rude. Na pierwszy rzut oka nie są to nazwiska takiego formatu, jak ich poprzednicy, którzy wzięli na warsztat rozszerzanie wymyślonej przez Alana Moore'a historii, jednak zdecydowanie odradzałbym ich ignorowanie.
Już pierwsza historia, opowiadająca o Ozymandiaszu, to partia popisowa scenarzysty i rysownika oraz prawdopodobnie najlepsza opowieść z cyklu. Wein zdecydował się na autobiografię - oto więc mamy Adriana Veidta, najmądrzejszego człowieka na świecie, który na moment przed wtłoczeniem w życie znanego ze "Strażników" planu zaczyna opowiadać swoją historię. Od chłopca, który w związku ze swoją wiedzą, skazany jest na publiczne wykluczenie, po obrzydliwie bogatego boga - Wein ukazuje motywacje i religijno-filozoficzne inspiracje Ozymandiasza, jego wpływ na przebieg światowych wydarzeń i próby inwigilowania "przyjaciół w kostiumach" (i nie tylko). W ujęciu doświadczonego scenarzysty, garściami czerpiącego z Crowleya i serialu "Po tamtej stronie", Veidt wychodzi poza ramy szaleńca w dziwnych fatałaszkach, stając się człowiekiem z planem, kiełkującym w nim od dziecka. Wypruty z emocji, posiadający niemal nieskończoną wiedzę i mający świadomość wszystkiego, co się stanie - pisanie o takiej postaci to wyzwanie. Len Wein mu sprostał, tworząc płynną (i mądrą) narrację, dopełnioną krwistymi dialogami. Do boskiego poziomu głównego bohatera i scenarzysty dostosował się Jae Lee, który oparł wszystkie plansze na nietypowej kompozycji, polegającej na zastosowaniu na każdej z nich (nie licząc splashów) kolistych kadrów. W połączeniu z delikatną, niezwykle precyzyjną kreską, powstał efekt niezwykły. 
Podobnie, jak wątek Veidta w "Strażnikach" dopełniał piracki komiks, zatytułowany "Opowieści o Czarnym Okręcie", tak i w "Początku" pewną, choć znacznie mniejszą rolę odegrał komiks marynistyczny. "Klątwa Karmazynowego Korsarza" pomyślana została jako seria dwuplanszowych epizodów, ukazujących się w niemal każdej z "początkowych" publikacji. Zajmujący się scenariuszem Len Wein, po kilku odcinkach przekazał pałeczkę pisarza rysownikowi, tym samym czyniąc Johna Higginsa jedyną postacią, która na przestrzeni lat brała udział zarówno w pierwotnej serii, jak i w jej prequelu udzielając się jako scenarzysta, rysownik i kolorysta. Co do poziomu komiksu - opowieść o losach Gordona McClachlana nie ma tak dużej siły rażenia, jak pierwowzór, ale za to jest typową piracką przygodówką, w której prawy marynarz trafia na Latającego Holendra, po czym wyrusza na podróż w nieznane w celu ocalenia swojej duszy przed tytułową klątwą.
Porządne czytadło, jakim jest "Klątwa" pod koniec albumu ustępuje miejsca krótkiej, tragikomicznej opowieści o Dolarówce. Utrzymany w klimacie "Kick-Assa" (choć bez lejącej się strumieniami krwi i latających w powietrzu bluzgów) komiks rzuca światło na hochsztaplerkę Gwardzistów, posiłkując się przykładem młodzieńca, który marząc o karierze filmowej, trafia w tryby bankowej reklamy, a zapamiętany zostaje jako ten, który zginął najbardziej groteskową śmiercią. Scenariusz Weina jest krótki i treściwy, rysunki Steve'a Rude - cartoonowe i trafiające w klimat.
Ostatni album cyklu to zaskakująco dobre nawiązanie czy też rozwinięcie pewnych pomysłów Alana Moore'a. Napisane przez Lena Weina historie nie są wymuszone, a wśród idealnie dobranych do fabuł rysowników zdecydowanie wybija się Jae Lee, po mistrzowsku radzący sobie z zadaniem. Gdybym spośród czetrech albumów cyklu "Strażnicy - Początek" miał wskazać jeden, najlepszy - bez wątpienia byłby to "Ozymandiasz/ Karmazynowy Korsarz". Kawał porządnej rozrywki i zerowa profanacja oryginału. Warto.
"Strażnicy - Początek: Ozymandiasz/ Karmazynowy Korsarz". Scenariusz: Len Wein, John Higgins. Rysunki: Jae Lee, John Higgins, Steve Rude. Kolory: June Chung, John Higgins, Glen Whitmore. Tłumaczenie: Jacek Drewnowski. Wydawca: Egmont Polska, Warszawa 2014.
Komiks można nabyć tutaj: Sklep wydawcy, Sklep. Gildia.pl, Incal

niedziela, 9 listopada 2014

Przeczytane (02)

"Przeczytane" to rubryka, która powstała na łamach xerowanego "Ziniola" kilkanaście lat temu. Wówczas twierdzono, że "walimy w niej we wszystko, co się rusza". Dział na krótko powrócił do drukowanej wersji magazynu, a od niedawna kontynuowany jest w jego mutacji internetowej. Zapraszamy na przegląd komiksów w subiektywnych, niekoniecznie krótkich niekoniecznie-recenzjach. 
Jako, że śledzę na bieżąco polską edycję "Żywych trupów", zarówno w wersji komiksowej, jak i serialowej, przed lekturą "Najpierw słychać grzmoty" obawiałem się o bezproblemowe wśliźnięcie w fabułę. Negan? Nie, to nie tu. Terminus? Też nie to. Polska wieś? O, tak, udało się, jesteśmy w domu! Mając do dyspozycji tyle podobnych do siebie dóbr, odsianie tego, co należy do "Postapo" okazało się być zadaniem dość prostym. Marcin Tramowski nie jest już polskim Rickiem Grimesem. Podobieństwo "Postapo" do "Żywych trupów", jeśli kiedykolwiek istniało, zakończyło się wraz z kirkmanowskim zawieszeniem akcji pod koniec "Nienormalnej normalności". Daniel Gizicki przeskoczył te porównania i po lekturze "Najpierw słychać grzmoty" można stwierdzić, że po prostu robi swoje.
Po zacumowaniu na gospodarce u swojego kuzyna, Tramowski dość szybko oznajmił, że należy opuścić to miejsce, znaleźć inną grupę i trzymać się razem - tak zakończyła się pierwsza odsłona serii. Naturalnym jest, że w drugiej właśnie ten wątek stanowi clue fabuły. Postaci debatują nad odejściem, tworzą się obozy, a nad głowami bohaterów krąży widmo tytułowego grzmotu i tego, co po nim nastąpi. Gizicki wplątuje w fabułę kilka nowych postaci i tym samym otwiera sobie furtkę do kolejnych wątków, a jednocześnie urozmaica fabułę retrospekcją. Cały rozdział "Jak widzisz swoją przyszłość, synu?" to jeden wielki wgląd w przeszłość, w którym scenarzysta ukazuje życie głównego bohatera na studiach, sugestywnie kreśląc jego charakter. To również w tym rozdziale jak ryba w wodzie czuje się Krzysztof Małecki, efektownie rysując zwierzęta, samochody, wnętrza barów. Małecki bryluje zresztą nie tylko w tym rozdziale, ale i w całym albumie, przez bite 80 stron nie mając właściwie słabych momentów. 
Warto nadmienić, że zarówno scenarzysta, jak i rysownik pozwalają sobie na mniej lub bardziej ukryte żarciki - w jednej ze scen Gizicki zabawnie odnosi się do porównań z "Żywymi trupami", z kolei w innej Małecki miesza dwie płaszczyzny czasowe, umieszczając w jednym kadrze młodszą i starszą wersję głównego bohatera. Mam nadzieję, że takich smaczków jest więcej.
Daniel Gizicki odnalazł swoje miejsce w komiksie. "Postapo" to jego najbardziej udany scenariusz - przemyślany, poukładany, nie przegadany, z dobrymi dialogami i przestrzenią daną rysownikowi. Krzysztof Małecki wykorzystuje tę przestrzeń idealnie, pokazując się jako rysownik wszechstronny, z lekkością oddający zarówno emocje bohaterów, jak i przysłowiowe "plecy konia". "Najpierw słychać grzmoty" to przykład współpracy idealnej. Oby trwała jak najdłużej.
A na koniec, żeby nie wyjść na tandetnego pochlebcę, przyczepię się do czegoś. Do korekty, której nie ma, a być powinna. Kulejąca interpunkcja to jedyny minus "Postapo", cała reszta to fachowa robota. Autorom gratuluję konsekwencji i wytrwałości. Kolejny tom regularnej serii ujrzy światło dzienne w październiku 2015 roku, ale jeszcze w maju, podczas Festiwalu Komiksowa Warszawa swą premierę będzie miała 40-stronicowa spin-offowa antologia ze świata "Postapo", do której zaproszenie otrzymali tacy rysownicy, jak Grzegorz Pawlak (z pracą wyróżnioną w konkursie na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi), Mateusz Skutnik, Joanna Karpowicz, Małgorzata Szymańska, Marcin Ponomarew i Mikołaj Ratka. I dobrze, niech ten świat się rozwija!
Udało się duetowi Gizicki/Małecki, udało się również Sławkowi Lewandowskiemu. Zrobił chłop w końcu ten najgorszy komiks roku! Poważnie! "Pancerni" mają wszystko co trzeba: beznadziejną okładkę, fatalny skład i pikselozę na każdej stronie, bluzgi w co drugim słowie, bohaterów drących się tak bardzo, że aż głowa boli, najgorszą na świecie tylną okładkę, debilne pomysły, przyciemnione rysunki, na których niewiele widać... 
Lecz są również i jasne strony "Pancernych", chociażby scena randki Janka z Marusią, epizod z mordoklejkami, czy też fantastyczna - a tym samym kłócąca się mocno z beznadziejnością komiksu - scena rozprawy z Hitlerem, wspaniale napisana i angażująca czytelnika. Prawdę mówiąc, te kilka stron to majstersztyk undegroundu, usprawiedliwiający wszystkie niby bezzasadne bluzgi, które padły na poprzednich stronach. Rozliczenie ze zbrodniami hitlerowskimi i wygenerowany z tej okazji przez Lewandowskiego dowcip, jest zabawny i wzruszający zarazem. Kompilując swój najnowszy produkt z wielu niepowiązanych ze sobą scen, Lewandowski przede wszystkim dobrze się bawi (momentami aż za dobrze), ale również - prawdopodobnie nieświadomie - do czegoś dąży. Niechlujnej grafice, w której odnaleźć można inspiracje i Robertem Crumbem i Dariuszem Palinowskim, ta pikseloza zdaje się sprzyjać. No i jeszcze ten krzyk. Bohaterowie komiksu nie rozmawiają. Oni drą się wniebogłosy. Kiedy odkładałem komiks na półkę, bolała mnie głowa. Takie cuda tylko u Lewandowskiego. 
Mimo mojego entuzjazmu z pierwszego akapitu, "Pancerni" mają jednak jakąś wartość, choć trzeba przyznać, że to wciąż najgor... Przepraszam, właśnie otrzymałem wiadomość od naszego korespondenta z  Albuquerque, który twierdzi, że pojawiło się coś znacznie gorszego, niż "Pancerni"! Oddaję mu klawiaturę - oto relacja Klausa Baimslinga:
Klaus (z Albuquerque): Pojawiło się coś znacznie gorszego, niż "Pancerni".  Mimo lektury po obfitym posiłku i po godzinie 23:15 (czyli tak, jak zaleca wydawca, podający się za Ministra Kultury i Dziewictwa Narodowego), "Las Marakas" okazało się być żenującym spektaklem kilku znanych polskich komiksiarzy, którzy - być może zdając sobie sprawę z żenady, jaką popełnili - nie podpisali się pod pracami swoimi nazwiskami, lecz wykorzystali amerykańskobrzmiące pseudonimy.
Gdyby dresiarze potrafili robić komiksy, zrobiliby właśnie takie. Pierdzenie, penisy, piczka - nie, to nie kolejny tom polskiej edycji serii "Sin City", to "Las Marakas". Autorzy, wśród których łatwo zidentyfikować popularnego twórcę komiksów dla dzieci, popularnego twórcę komiksów dla wszystkich, kolejnego popularnego twórcę komiksów dla dzieci, popularnego scenarzystę, popularnego nawet zagranicą undergroundowca, popularnego eksperymentatora i paru innych, rozmieniają się na drobne pisząc i rysując o pierdzeniu i ruchaniu. "Las Marakas" to antologia prac z popularnych w Polsce after-party komiksowych, gdzie autorzy ujawniają swoje fascynacje, rysując wzwiedzione penisy, penetrujące wszystko. Wspaniale, że strony tej publikacji zostały ponumerowane. Dzięki temu wiemy, że jest to 68 stron wstydu. Robiąc research do tej szybkiej relacji, napotkałem na - o dziwo! - pozytywne recenzje tegoż tytułu, porównujące "Las Marakas" do Sławomira Mrożka. No cóż, nie wszystko co składa się z kilku kresek to Mrożek. Czasem to po prostu zwykłe rzygowiny.
Lektura "Las Marakas" pozostawia po sobie kilka pytań. Po co? Dlaczego? Naprawdę? Durnowaty wstępniak do tego komiksu strzela jego autorowi i samemu komiksowi w stopę, brzuch i łeb i wszystko. Bo abstrahując od ironii, od przaśnego "ha! ha! ha!" ludzi, którzy ten komiks popełnili, nie ulega wątpliwości, że zrobili żenadę, której powinni się wstydzić. Każda kreska tutaj postawiona jest żenująca, a za każdy dialog powinni się wstydzić. pozostaje tylko nadzieja, że nakład był niewielki, choć nawet przy tym niewielkim twórcy powinni się wstydzić, wstydzić, wsty...
Ok, dzięki, Klaus! Naprawdę dzięki! Wystarczy, wiemy o co chodzi. Relacja naszego korespondenta z Albuquerque rzuca nowe światło na komiks Sławka Lewandowskiego. Wychodzi na to, że znowu mu się nie udało. Lubiąc jego twórczość, kibicujemy, by jego kolejny projekt - "O psie, który bał się kiełbasy"  okazał się kompletnym niewypałem.
"Postapo: Najpierw słychać grzmoty". Scenariusz: Daniel Gizicki. Rysunki: Krzysztof Małecki. Wydawca: Dolna Półka, Warszawa 2014. Komiks można nabyć tutaj: Sklep wydawcy, Sklep. Gildia.pl, Incal
"Pancerni". Scenariusz i rysunki: Sławomir Lewandowski, wydał autor własnym sumptem. Kontakt: czarnykopaczpodziemniowy@tlen.pl
"Las Marakas". Autorzy: Max Atlanta, Dave Utah i cała reszta. Wydawca: ATY, Warszawa 2014. Komiks można nabyć tutaj: Sklep Gildia.pl

Patronujemy: Komiksofon 14

13 listopada 2014, czwartek, godzina 19:00 spotykamy się z Jackiem Frąsiem i Szymonem Telukiem w Sanatorium Kultury, Przejście Garncarskie 2, 2 piętro. Uwaga - dodatkowa atrakcja: dyktando rysunkowe.

13 listopada podczas Komiksofonu odbędzie się dyktando rysunkowe, w trakcie którego uczestnicy zostaną zmuszeni do rysowania odczytywanego tekstu. W trakcie dyktanda rysunkowego uczestnicy zmierzą się z presją czasu, rysowaniem na kolanie w niesprzyjających warunkach oraz brakiem możliwości poprawek. Zalakowana koperta z fragmentami tekstów zostanie komisyjnie otwarta w momencie rozpoczęcia dyktanda. UWAGA: tekst może zawierać fragmenty polskiej klasyki gatunku! Wśród osób biorących udział w dyktandzie zostaną wylosowani dwaj zwycięzcy. Nagrodą będzie sporządzenie ich karykatur przez naszych gości.

GOŚCIE:

Szymon Teluk - malarz, rysownik, ilustrator, karykaturzysta. Autor wielu wystaw. Wykładowca-instruktor Ośrodka Postaw Twórczych we Wrocławiu, pracownik dydaktyczny Uniwersytetu Zielonogórskiego, gdzie prowadzi Studio rysunku koncepcyjnego i komiksu. Zajmuje się dydaktyką w zakresie rysunku koncepcyjnego, komiksu, ilustracji i dziedzin pokrewnych. Stworzył popularyzujący komiks, adresowany dla dzieci i młodzieży projekt "Warsztaty komiksu, ilustracji i karykatury", który realizuje we współpracy z instytucjami kultury w całym kraju.
Ilustracja tworzona przez autora jest wynikiem współpracy z pisarzami, muzykami oraz na potrzeby reklamy i stron internetowych. Jako karykaturzysta każdego roku portretuje setki osób na ulicach, imprezach zorganizowanych, akcjach charytatywnych. Brał udział w holenderskim programie podróżniczym "Waar is De Mol".
Współautor gry fabularnej Marka Starosty - Beszamel oraz jednej z największych komiksowych kampanii reklamowych w kraju "Kapitan Niepalny". Współtworzył jako rysownik koncepcyjny kampanie reklamowe i akcje promocyjne wielu znanych marek. Tworzy komiksy reklamowe.
Działa aktywnie jako malarz i rysownik prezentując prace na wystawach i podczas wystąpień publicznych. www. karykatury.exxl.pl

Jacek Frąś - absolwent Wydziału Grafiki i Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi oraz PLSP w Łodzi, studiował także malarstwo w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Od dziecka miłośnik i rysownik komiksów. W 2001 roku zdobył prestiżową nagrodę Prix Alph-Art Jeunes Talents na festiwalu komiksów w Angouleme za komiks pt. "Kaczka", opowiadający o Powstaniu Warszawskim i legendzie o Złotej Kaczce. Frąś jest laureatem kilku polskich nagród w dziedzinie komiksu (m.in. Grand Prix festiwalu komiksów w Łodzi w 2009r., wspólnie z Grzegorzem Januszem). Tworzy komiksy prasowe. Nakładem wydawnictwa Kultura Gniewu ukazał się jego pierwszy pełnowymiarowy album komiksowy pt. "Glinno", wykonany nietypową dla komiksu techniką malarską i będący horrorem dziejącym się w realiach polskiej wsi. Praca nad albumem trwała trzy lata. Inne albumowe publikacje to komiks "Stan" dla nieistniejącego tygodnika Przekrój oraz "Tragedyja Płocka" do scenariusza Grzegorza Janusza dla Płockiej Galerii Sztuki.
W ostatnim czasie Frąś zajmuje się swoimi dziećmi; pracuje w studiu animacji Grupa Smacznego w Gdańsku gdzie robi storyboardy, animatiki, projekty teł i postaci; rysuje serię pasków "Zatrujmiasto" do trójmiejskiej Gazety Wyborczej oraz pracuje nad nowelą gaficzną "Totalnie Nie Nostalgia" do scenariusza Wandy Hagedorn. Często prowadzi również warsztaty komiksowe.
Jacek jest również muzykiem - perkusistą, grał w zespołach Cool Kids of Death, Dick4Dick, Brain oraz weselnym zespole Kwarta.

O Projekcie
Komiksowo-muzyczny projekt realizuje się poprzez korespondencję sztuk, połączenie muzyki, plansz, kadrów, szczegółów rysunku, iluzji ruchu w ruch prawdziwy, przez pomysłowe wydobycie tematu przewodniego.
Komiksofon oferuje dwa rodzaje przeżyć. Dla ludzi spoza kręgu fanów komiksu będzie to lekka, wizualno-dźwiękowa prezentacja, po której zostanie w głowie pewna idea przyswajalności obrazków komiksowych, styl rysunku danego komiksiarza i pamięć jego nazwiska. Za to fanów komiksu przywieść może ciekawość nowej formuły prezentacji i tego, jak autor znanego komiksu przerobił go i jak zinterpretował go muzycznie.
Komiksofon to również możliwość zbliżenia się do twórców. W półmroku, przy drinku można porozmawiać z komiksiarzami nie tylko o komiksach, muzyce i zrealizowanym filmie.
Twórcy komiksowi łączą autorskie ilustracje komiksowe z inspirującą ich muzyką w formie filmu. Oprócz projekcji w luźnej klubowej atmosferze odbędzie się rozmowa z autorami.
Każda edycja składa się z trzech części:
- projekcji filmów prezentujących twórczość dwóch artystów komiksowych w połączeniu z muzyką.
- wywiadzie/dyskusji z publicznością
- rysowaniu na żywo

Każdej edycji Komiksofonu charakteru nadają goście. Każdy z nich ma takie samo zadanie, a efekty są zupełnie różne i zawsze niespodziewane. Wydarzenie poprowadzi słynny wrocławski komiksiarz Konrad Koko Okoński. Rozmowę z autorami poprowadzi Andrzej Jarczewski.
Już od dwóch edycji fotografuje nas super specjalista w swoim fachu Marcin Biodrowski, a niezastąpionym akustykiem jest Bartosz Gruz.
Plakat autorstwa Jacka Frąsia i Szymona Teluka
Organizator: Komiksofon, Wrocław 2016
Koordynator projektu: Agnieszka Jamroszczak (a.jamroszczak@gmail.com)
Komiksofon na facebooku 

sobota, 8 listopada 2014

Wiedźmin: Dom ze szkła - Tobin/ Querio

Debiutujący na polskim rynku kilka dni temu "Dom ze szkła", pierwszy tom wydawanego przez Dark Horse "Wiedźmina", z prozy Andrzeja Sapkowskiego zapożycza konieczne minimum, a z komiksową adaptacją książek autorstwa Macieja Parowskiego i Bogusława Polcha nie ma nic wspólnego. Czym zatem jest ten "Witcher vol.1" stworzony przez Paula Tobina i Joe Querio? Otóż jest serią amerykańskich zeszytówek, bazujących na słynnych na całym świecie grach studia CD Projekt Red.
Zostawiając w tyle kanoniczne dla Wiedźmina utwory, "Dom ze szkła" nie wystartował jednak z czystą kartą, bowiem edytorzy z Dark Horse postanowili oprzeć strategię powstawania komiksu o znane z własnego podwórka patenty i w dość łopatologiczny sposób odwołali się do swojej najpopularniejszej serii. Tą łopatą jest oczywiście narysowany przez Mike'a Mignolę Hellboy, przebrany na okładce albumu za Geralta. Okładce, która - co warto podkreślić - nie odbiega kompozycyjnie od standardów Mignoli od lat uprawianych na okładkach kolejnych albumów "Hellboya".
Można powiedzieć, że trop z okładki jak najbardziej rzutuje na zawartość albumu. Oto bowiem mamy las, mrok, samotnego jeźdźca, napotkanego towarzysza podróży, utopce, zjawy i duchy maści wszelakiej. Natrętne wypominanie "Wiedźminowi" "hellboyowości" byłoby jednak nietaktem, bo choć podobieństw jest mnóstwo, to Paul Tobin stworzył kameralną, nastrojową, czytającą się lekko i przyjemnie opowieść grozy z elementami miłosnymi. Nie ustrzegł się popadania w schematy i powtarzania tego, co po wielokroć sprzedawane było w książkach, komiksach i na ekranie, lecz przyrządził te składniki tak, że ziewnięć nie ma.
Sedno fabuły tkwi w rozwiązaniu zagadki i poznaniu losów zamieszkującej w tytułowym domu ze szkła Marty, żony rybaka, która ponoć przekształcona została w wampira. Upstrzone mnóstwem witraży domostwo straszy na każdym kroku, a okalający je leśny labirynt, strzeżony przez cmentarną babę i leszych nie zachęca do wyjścia. Siedzą zatem ci bohaterowie w domu, rozmawiają, czasem pomachają mieczem lub powodzą się na pokuszenie.
Tobin pisze tak, że przy czytaniu zęby nie szczękają, ale Joe Querio momentami ten szczęk jednak wywołuje. Częste przebitki na mroczny las, bądź wyglądającą zza drzewa cmentarną babę lub otwierające się powoli drzwi prowadzące w nieznane mogą wywołać strach, ale z drugiej strony mogą zostać uznane za ograne chwyty. Są w "Domu ze szkła" kadry, na których widać talent rysownika, są też takie, które wykazują inspiracje późniejszym okresem twórczości Teda McKeevera ("Enginehead"), całość ma w sobie również ducha... "Hellboya", choćby przez wzgląd na to, że Querio nabierał doświadczenia w mignolowym uniwersum, rysując historyjkę z "Lobster Johnsona".
Dodatki do "Domu ze szkła", choć ubogie, to jednak dają dużo radości: znalazło się w nich miejsce zarówno dla galerii, w której swoje prace pokazali: Stan Sakai, Simon Bisley oraz znany z... "Hellboya" Duncan Fegredo, jak i szkicownika, w którym pokazano warianty niektórych plansz oraz etapy powstawania pin-upów. Zacna jest również oprawa albumu - efektowna twarda okładka ma wszelkie zadatki ku temu, by stać się katalizatorem zamieszek wywołanych przez polskich fanów... "Hellboya", który dotychczas doczekał się jedynie wersji miękkookładkowej.
Po nowym "Wiedźminie" nie pozostaje niesmak. Scenariusz nie jest odkrywczy, ale wciągający. W kwestii rysunków - jest lepiej, niż u Polcha, znacznie lepiej, niż u twórców z KKK i Mirosława Sadowskiego z KGB, ale już gorzej, niż u Arkadiusza Klimka, który zrealizował wydaną w 2011 roku "Rację stanu". Co prawda kolejna mini-seria ze świata Witchera, zatytułowana "Fox Children" wystartuje w kwietniu 2015 roku, a zrealizuje ją ten sam team, lecz jeśli będą miały nadejść kolejne, to hej, Dark Horse, hej, redaktorze Danielu Chabonie, w rodzinnym kraju Wiedźmina żyje sobie Arkadiusz Klimek, który ma niezłą parę w łapie. Zadzwońcie do niego.
"Wiedźmin: Dom ze szkła". Scenariusz: Paul Tobin. Rysunki: Joe Querio. Kolory: Carlos Badilla. Tekst polski: Karolina Stachyra, Karolina Niewęgłowska. Wydawca: Egmont Polska, Warszawa 2014.
Komiks można nabyć tutaj: Sklep wydawcy

wtorek, 4 listopada 2014

Przybij piątkę komiksowi

Aleja Komiksu jakiś czas temu wystartowała z akcją "Przybij piątkę komiksowi", w której należy "wskazać pięć komiksów, które poleciłoby się osobom nieczytających ich na co dzień i nominować pięć osób, by zrobiły to samo". Ziniol (w postaci redaktora prowadzącego) został nominowany. Nie ma sprawy. Oto jednoosobowe, redakcyjne pięć typów:
1. "Autostrada Słońca" (Baru).
"Autostrada słońca" to komiks drogi, komiks o inicjacji, o wchodzeniu w dorosłość, o gangsterskich porachunkach, sfiksowanych narodowcach, zdradzie, przyjaźni, ucieczce, miłości, narkotykach, samochodach, hippisach, dużych cyckach, złamanych sercach, barierkach i rękach. Aranżacja albumu, jego punkt wyjścia i przeplatanka wydarzeń, rozgrywających się na ponad 400 stronach to szalona jazda, której nie powstydziłby się Quentin Tarantino, ale też piękne plenery, wypożyczone od Bernardo Bertolucciego. To grafika, łącząca w jedno Regisa Loisela, Hugo Pratta i Johna Romitę Juniora. To kompozycja i kadrowanie klepnięte przez Franka Millera. To... Dobra, wystarczy, to Baru. Po prostu Baru. Czyli Herve Barulea - francuski komiksiarz, który za tę profesję wziął się dość późno, lecz kiedy już zaczął, nie przestawano go nagradzać. "Autostrada słońca" w roku 1996 zgarnęła nagrodę Alph-Art i nagrodę księgarni komiksowych - to możemy wyczytać w biografii autora zamieszonej w polskiej edycji komiksu. Dwie nagrody. Ile czytelniczych serc podbiła? Sądzę, że mnóstwo." Pełna recenzja tutaj.
2. "Pięć tysięcy kilometrów na sekundę" (Fiore)  
"Banały, czy nie banały - komiks włoskiego artysty pokazuje epizody z życia zakochanych ludzi (oraz ludzi, którym wydaje się, że są zakochani). Narysowane przez Fiora sytuacje mogły wydarzyć, wydarzają i będą się wydarzały zawsze i wszędzie, a czytając je, każdy będzie mógł odnieść je w jakiś sposób do własnego życia. Ta uniwersalność niewątpliwie pomaga w lekturze, czyniąc ją jeszcze bardziej przyjemną, niż można by wnosić po samych rysunkach i komiksowych możliwościach autora." Pełna recenzja tutaj.
3. "Prosto z piekła" (Alan Moore i Eddie Campbell) - najlepszy komiks Alana Moore'a, o którym w papierowym Ziniolu 3/2008 pisaliśmy tak: 
Historia Kuby Rozpruwacza, rzeźnika z White Chapel, obrosła już wieloma mitami i hipotezami. Jedną z nich wyłuskał Alan Moore i poświęcił się trudowi przerobienia owej hipotezy na scenariusz komiksowy, angażując się w tę pracę w sposób zaiste kompletny i godny podziwu. Pieczołowicie przygotowana historia, opracowana na historycznych źródłach w najmniejszych niemal detalach, poza swoim epicentrum - czyli samym komiksem - doczekała się również szczegółowych przypisów scenarzysty, zamieszczonych na końcu zbioru oraz dodatkowego komiksu, skupiającego się na dotychczasowych badaniach nad Kubą Rozpruwaczem, dokonanych przez tzw. "ripperologów".
Obecność przypisów, będących zarazem analizą i objaśnieniem pewnych scen komiksu, pozwala na czytanie "Prosto z piekła" na kilka różnych sposobów, spośród których osobiście poleciłbym metodę "rozdział-przypisy", która wydaje się być najbardziej kompletną metodą poznania dzieła. Przypisy te wiele mówią o ich autorze i o tym, jak daleko posunął się w researchu do tego komiksu. Z posłowia tłumaczy dowiadujemy się, że Moore nie ustrzegł się jednak błędów, które mimo wszystko zostały przetłumaczone w duchu oryginału, jako integralna część autorskiej wizji scenarzysty.
Alan Moore do faktów, które przedstawia czytelnikom na łamach "prosto z piekła" podszedł metodycznie. Kubę Rozpruwacza ukazał z czterech różnych stron: jako człowieka, sługę, szaleńca i mit. Stereotypowe potraktowanie historii morderstw na East Endzie go nie interesowało - celem powstania "From hell" było jak najbardziej wiarygodne urealnienie hipotezy. I to też Moore'owi udało się znakomicie - mimo tego, że prawdziwy Kuba Rozpruwacz nigdy nie został zdemaskowany, a badacze wskazują na kilkadziesiąt możliwych opcji co do jego tożsamości, po lekturze "Prosto z piekła" jesteśmy w stanie uwierzyć, że to właśnie osoba ukazana na kartach komiksu jest mordercą prostytutek. Błędem byłoby jednak przypisywanie intencjom Moore'a tylko takiego zabarwienia. Co ważne w tej powieści graficznej, to ukazanie degeneracji jednostki, małości człowieka w sidłach systemu, jak również skrupulatny wgląd w wiktoriańskie ulice Londynu. Dokumentacja, jaką Moore i Campbell skompletowali przed rozpoczęciem prac nad komiksem została wykorzystana w pełni i z kompletną dbałością o szczegóły historyczne i obyczajowe. Nawet język, slangowo potraktowany w oryginale umiejętnie oddany jest również w polskim przekładzie (który - nawiasem mówiąc - został przygotowany ze starannością równą tej, z jaką Moore opracował ten album).
Rysunek Eddiego Campbell'a nie robi wielkiego wrażenia, gdy ten album jedynie się kartkuje. Dopiero podczas lektury widać, że każda kreska ma tutaj swoje miejsce na planszy. A propos kresek - zauważalna jest tendencja zniżkowa co do ich ilości na kolejnych kadrach wraz z następującymi po sobie stronicami. Początkowo Campbell rysuje szybko, ekspresyjnie. Pod koniec albumu jego kreska jest bardziej prezycyjna. Ulubionym zabiegiem rysownika jest tutaj rozciąganie jednej akcji na kilka stron i skupianie się na centralnym punkcie danego kadru (proszę spojrzeć np. na miejsce pierwszego morderstwa). Kilka pomysłów Campbella zostało zresztą żywcem przeniesionych do adaptacji filmowej, od której zresztą Moore się odciął (co zauważyć można np. w przypisach, kiedy wspomina o wyglądzie prostytutek, zwracając uwagę na ich przeciętny wygląd - co jest zapewne aluzją do urodziwych aktorek, występujących w filmie).
"Prosto z piekła" to komiks tak potężny, że nie uchodzi mówić o nim inaczej, jak o arcydziele gatunku. I jak na arcydzieło przystało, został odpowiednio przygotowany przez polskiego edytora. Zdecydowany "misiszmieć" na półce każdego fana dobrej historii, dobrej literatury i dobrego komiksu.
4. "Fotograf" (Guibert/ Lefevre/ Lemercier)
"Fotograf" jest dziełem imponującym. Nie tylko dzięki idealnemu wręcz połączeniu rysunku ze zdjęciami, ale przede wszystkim poprzez nakreślony obraz Afganistanu - okrutny, piękny, powodujący, że mimo wszelkich niedogodności, różnic kulturowych i religijnych bohaterowie chcą tam wracać. To dzieło oddziałujące na zmysły, wzruszające i zadziwiające. Dające dreszcz emocji, szczere salwy śmiechu i wielokrotny ścisk w gardle. I pozostawiające w głowie wiele świetnych zdjęć. Kilka z nich zostanie wam tam na zawsze. " Pełna recenzja tutaj.
5. "Pinki" Szawła Płóciennika - komiks o "ostatnim polskim hippisie i pierwszym polskim hipsterze" zrealizowany przez człowieka-orkiestrę, czyli Szawła Płóciennika.  Zdecydowanie najlepsza polska produkcja mijającego roku, jak również najciekawszy komiks biograficzny , historyczny i eksplorujący polską scenę muzyczną zrealizowany w ostatnich latach. Dla fanów muzyki, prawdziwych historii oraz pozytywnych ludzi. Pełna recenzja - wkrótce.
Jako, że prawdopodobnie wszyscy zostali już do tej zabawy nominowani, lecz pewnie o nie nie wiedzą (sam dowiedziałem się przy okazji trzeciej nominacji), do podania swoich typów wyznaczam Mickeya Rourke, Diane Lane, Roba Liefelda, Davida Lyncha i Lewisa Trondheima, sugerując jednocześnie organizatorom zabawy ogarnięcie jej w aspekcie informacyjnym.